[Miniaturka] Srebrne guziki

Wieczór był deszczowy, a duże, ciemne chmury przysłaniały widok na niebo, które ukrywało się za ich majestatem, nie chcąc być zauważone. Poza nagrzanymi czteroma ścianami jego nie małej posiadłości, było zimno i nieprzyjemnie. Każdy głębszy oddech ranił nozdrza i przełyk, a także podrażniał ich delikatną, kruchą strukturę. Uszy marzły, nos stawał się czerwony, a skóra policzków normalnie odporna na zmienną temperaturę, piekła. Wzburzony wiatr pędził, poruszając cienkimi gałęziami, które niekiedy się rwały. Jednak były też, te bardziej mocarne, odporne na jakiekolwiek penetracje z zewnątrz, grubsze i potężniejsze pnie, które muskane były przez zimny podmuch powietrza. Konary drzew kołysały się niespokojnie, zwiastując nadchodzącą, nieprzyjemną noc.
 Mężczyzna był przyodziany w gruby, czarny płaszcz, który pomimo mroźnej pogody był rozpięty, jakby pozwalając odpocząć trzynastu srebrnym guzikom. Przechadzał się mało zatłoczonymi jak na tę porę roku uliczkami Richmond. Był bowiem środek grudnia, a na ulicach nie było ani grama śniegu, czego zasługą był nieustępujący deszcz, tak naturalny, że aż nie zauważalny dla mieszkańców Wielkiej Brytanii. Onslow street, ulica znajdująca się na obrzeżach miasta w okolicach Tamizy, dużo nie różniła się od swoich sąsiadów. Była jedną z głównych ulic i prowadziła do centrum Londynu. Kroki Thomasa były stanowcze, jego ogólna postura wyrażała opanowanie i spokój który tak dobrze nakładał na swoją osobę. Głowę miał wysoko podniesioną do góry, choć jego twarz była bez wyrazu. Tylko oczy wydawały się mieć jakąś głębię, gdy reszta ciała chowała się do snu. Źrenice miał lekko powiększone. Stalowe tęczówki co chwila oglądały się za siebie. Pod nimi można było dostrzec ciemne cienie świadczące o nieprzespanych nocach. Mężczyzna był chorobliwie chudy. Już spod tkanin marynarki można było zauważyć mocno wystające barki. Jego twarz też wyjawiała niektóre sekrety. Thomas miał mocno zarysowane kości policzkowe, które w tym przypadku, wcale nie dodawały mu seksapilu. Długie i chude nogi, które ukrywać musiał w spodniach o cztery rozmiary za dużych, wydawały się łamać pod ciężarem jego kroków. Jego czapka przemokła, a ręce drżały, gdy ten nieudolnie starał się coś wygrzebać z kieszeni swej ciemno granatowej marynarki. Był cały mokry, a jego odzienie na głowię zamiast dodać trochę ciepła w te niespokojne dni, fundowało mu dreszcze i ból skroni. Thomas pewnie uniósł lewą rękę, chwycił za brzeg czapki i mocno szarpnął do tyłu. Gdy jego włosy wyswobodziły się z jej objęć, wyrzucił ją do najbliższego kosza. Ponownie podniósł dłoń i przeczesał nią wilgotne kosmyki włosów. Przystanął przy starej, drewnianej ławce, rozglądając się na wszystkie strony. Pogrzebał po kieszeniach, a w następnej chwili w jego prawej dłoni, lekko przemoczony od kropel, które zdołały przedrzeć się do kieszeni, znalazł się pognieciony papieros. Wsadził go sobie do ust i rozpalił. Thomas znów palił, znów się truł, znów chciał ukoić swoje zszargane nerwy. Zaciągnął się mocno, by pozbyć się zbędnych i negatywnych odczuć. Zaciągnął się jeszcze raz, równie energicznie i znów wypuścił trujący dym, który osadził się w jego płucach. Uniósł wzrok ku górze, a po chwili przymknął oczy, ponieważ po jego twarz zaczęły broczyć krople zimnego deszczu, który znów szalał tej nocy. Błyskawice rozcinały niebo i przerywały spokój panujący do tej pory. Po kilku sekundach, a może minutach, które dla Thomasa mogłyby trwać jeszcze dłużej, otworzył oczy i przetarł dłonią mokrą twarz, nie tylko od deszczu.
 Spośród wszystkich pochopnych, nocnych obietnic dawanych w imię miłości, żadna - jak to wiedział teraz Thomas- nie daje takiej gwarancji złamania, jak: Nigdy Cię nie opuszczę. Jeśli czas nie zabierze ci czegoś sprzed nosa, reszty dokonają okoliczności. Bezcelowe jest mieć nadzieję na coś innego: bezcelowe marzenie, że w gruncie rzeczy świat chce dla ciebie dobrze. Wszystko co ma jakąś wartość, wszystko czego kurczowo się trzymasz, by nie zwariować, zginie lub zostanie zabrane w ostatecznym rozrachunku, a pod tobą rozstąpi się otchłań.
 Przepadłeś!
Idź do diabła!
Albo gorzej.
Grzmoty błyskawic narastały dając złudne poczucie niebezpieczeństwa. Blond włosy mężczyzna nie zważając na panujący wokół rozgardiasz, przemierzał coraz to niebezpieczniejsze i ciemniejsze, odludne uliczki na obrzeżach Londynu. Przechadzał się zamaszystym krokiem przez ponad piętnaście minut, nie zważając na otaczający go w tej chwili świat. Żył w własnej przestrzeni, był jedyną ważną w tej chwili jednostką, która nie przejmowała się konsekwencjami. Thomas skręcił na skrzyżowaniu dwóch pobocznych uliczek. Był roztargniony i nie panował nad własnym ciałem, co w skutkach potęgowało jego niepokój. Jego kroki stały się powolniejsze, jednak oddech nadal był nierówny i niespokojny. Przystanął przy starym, podniszczonym budynkiem, który z zewnątrz przypominał opuszczony Dom Marstenów z powieści Stephena Kinga. Czerwona cegła sypała się i było to widoczne nawet z odległości, jaka dzieliła Thomasa od tej tajemniczej posiadłości. Okiennice zwisały, podtrzymywane jedynie na dwóch, ewentualnie trzech zawiasach. Na około budynku rosły duże dęby, świerki i pełno chwastów- gdyby nie one, można by stwierdzić, że ogródek był pielęgnowany częściej niż sama posiadłość.
Zewnętrzne mury były pozbawione tynku, a wszędzie gdzie sięgał wzrok dostrzegało się szpecące graffiti oraz pnący się w każdą stronę bluszcz. Mężczyzna podszedł bliżej ogromnej, metalowej bramy i dotknął opuszkami palców jej pręt - nic się nie wydarzyło. Spojrzał za siebie i zważywszy na opustoszałą uliczkę za swoimi plecami, przesunął dłonią tak, by ta znalazła się, na ozdabianej, podniszczonej klamce. Powoli jak złodziej, nacisnął na nią, a ta natychmiast ustąpiła pod ciężarem jego dotyku, skrzypiąc przeraźliwie - widać było, że nikt jej nie używał już od kilkunastu lat. Przeszedł przez bramę, a swoje kroki skierował do niewielkich mahoniowych drzwi, po lewej stronie zewnętrznej fasady. Był blisko czegoś niezwykłego i choć jego zachowanie było niemniej dziwaczne, to on wiedział po co przychodzi tu codziennie od ponad kilku lat, i wiedział też czemu właśnie dziś odważył się na jeszcze jeden, poważny krok. Gdy stanął na przeciwko nich, pierwszym co rzuciło mu się w oczy, był stary, ledwo widoczny w pomarańczowym, przygasającym świetle napis. Po prawej stronie frontowych drzwi, na czerwonej tabliczce widniał zmącone litery układające się w słowa: "Department of Adult Psychiatry in London"
Wszystko wróciło.
Dotknął słoi, które stały się bardziej widoczne spod białej, złuszczonej farby. Coś ponownie skrzypnęło, a drzwi uchyliły mu drogę do środka swej tajemnicy. Tym razem stawiał pewne kroki, nie zatrzymał się ani na sekundę, nie zamrugał, nie odwrócił głowy, nie uciekł.Wiedział wszystko o ciemności, która okrywała ziemię, gdy słońce skrywało się za linią horyzontu, a także o tej, która panuje w ludzkiej duszy.
Nad wysypiskiem ciągle unosił się dym.
Stał nad zardzewiałym stelażem dziecięcego łóżka, ułożonego we wschodnim skrzydle pomieszczenia. Stał i powoli zaciągał się dymem papierosa, odurzał się jego zapachem. Pomieszczenie w którym się znajdował było niewielkie. Podłoga została zdewastowana, na ścianach można było dostrzec resztki niebieskawej farby, która teraz pokryta była kilkoma warstwami przeróżnego graffiti. Lekka poświata księżyca oświetlała twarz Thomasa, po której wolnym strumyczkiem płynęły obfite łzy. Było zimno, ciemno i nieprzyjemnie. Dreszcze nie opuszczały ciała mężczyzny, który oparł się o framugę - pozostałość po oknie które kiedyś musiało się tu znajdować. Był odwrócony do pomieszczenia tyłem, jego włosy już suche, tańczyły pod wpływem wiatru. On nie zważywszy na otaczającą go przestrzeń, wpatrywał się blado w obraz roztaczający się przed jego oczyma. Stare huśtawki skrzypiały pod wpływem wiatru, który wzmocnił się i teraz gnał w całej swej okazałości. Świsty, gwizdy nadal błąkały się po jego głowie, nie dając o sobie zapomnieć.
Te dźwięki przypominały mu o przeszłości, która ciągle go nawiedzała. Codziennie przed snem widział twarz swej ukochanej błagającej go o życie, o miłość, o spokój…Nie umiał tego zatrzymać, sumienie zżerało go od środka. Grube, długie, żelazne pręty przekuwały jego serce, płuca..wątrobę. Rozrywały w nim wielką, krwawą dziurę. Niszczyły go od środka.
W swej głowie ciągle słyszał śmiechy dzieci, widział ich uśmiech, czuł radość.
Odwrócił się przodem do pomieszczenia w, którym się znajdował uprzednio wyrzucając niedopałek przez okno. Spuścił głowę w dół, wziął kilka głębszych oddechów przy okazji odpinając trzy guziki swej śnieżnobiałej koszuli, które zaczęły go tłamsić. Zawahał się, a następnie ruszył przed siebie. Będzie się modlił, nawet całą noc, jeśli to okaże się konieczne. Podniósł swój wzrok i natychmiast tego pożałował. Zrobiło mu się przeraźliwie zimno, poczuł skurcz brzucha. Znosiło mu się na wymioty.
Pierdolone anomalie,
Cholerne przewidzenia,
Niespokojne sumienie.
Nie mógł tego znieść, nie chciał tego przechodzić, a jednak to nadal nie dawało mu spokoju.
Widział twarz swej małej córeczki, swej kochanej księżniczki. Słyszał jej płacz, jej krzyk. Widział jej ból, jej łzy. Dziewczynka przyodziana w różowiutką sukieneczkę stała przed nim i spoglądała na niego świdrującym spojrzeniem. Rączki trzymała splecione za plecami, a on nadal słyszał jej głos, choć ona nie otwierała swych malinowych usteczek.
-Tato, chodź do mnie. Tato? - po jego policzkach spływały łzy, które mieszały się z potem. Choć było zimno, on gotował się i od środka i od zewnątrz. Nie mógł uwierzyć, że przed nim stoi cień jego ukochanej królewny. Mógł dostrzec jej stalowe spojrzenie, policzyć kwiatki na sukience, które mieniły się w blasku księżyca, mógł ujrzeć rumieńce na bladych policzkach. Widział blond loczki, tak podobne do jego własnych. Jednak nie czuł jej oddechu, nie widział unoszącej się klatki piersiowej.
- Czemu opuściłeś mamę kiedy cię potrzebowała? Czemu jej nie pomogłeś? - Przed oczami zaczęły mu mrugać biało-czarne plamki, a gdy podniósł dłoń by dotknąć swoich napuchniętych warg, poczuł metaliczny posmak krwi. W agonii spojrzał jeszcze raz na córkę, a następnie upadł na kolana, szlochając głośno. Chwycił za kosmyki swoich włosów i zanurzył twarz w własnych wymiocinach. Ostatnią rzeczą jaką zarejestrował jego mózg, był ciepły dotyk czyjeś dłoni.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Krótka miniaturka nie związana z tematyką Dramione. Nie została ona zbetowana, także przepraszam za wszelkie błędy. Chciałam podzielić się z wami tą miniaturką, gdyż została ona napisana na konkurs literacki, w którym brałam udział.
Rozdział wkrótce.

Komentarze

  1. Mimo, że to nie jest miniaturka Dramioone, to baaaardzo mi się podoba! Daj znać jak ci poszedł ten konkurs. Dawno nie czytałam tak świetnego tekstu...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz