Rozdział pierwszy - Zdobyta przynależność




   Niemal wszyscy sądzili, że ten młody już mężczyzna i jego matka są niewzruszeni na wszystko, co się wokół nich działo. Przemierzali krętą, prowadzącą na wschód drogę, trzymając się głównie pobocznych uliczek tak, aby żadne nieproszone spojrzenie nie mogło za nimi podążyć. Podróżowali nad stromymi urwiskami gór, droga tam była nieuczęszczana i bardzo niebezpieczna. Zanim dotarli do celu swej podróży, zatrzymali się u zbocza centrum Londynu, gdzie odwiedzili sklep Borgina i Brukesa na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Blond włosy młodzieniec - prawie już mężczyzna, zaczął zaciętą rozmowę z właścicielem sklepu.
- Nie rozumie Pan, że ten przedmiot jest mi bardzo potrzebny? - był opanowany, jego głos nie zdradzał niepotrzebnych emocji, które i tak tkwiły w nim już od kilku miesięcy.
- Paniczu Malfoy, rozumiem Pana zniecierpliwienie, jednak szafa, o której mówimy, została uszkodzona. Poza tym nie wiemy gdzie się ona znajduje - Borgin stał niedaleko niego wystraszony, gdyż na swoim karku czuł ciepły oddech Fenrira Greybacka pomieszany z odorem stęchlizny i brudnej krwi.
    Młody Malfoy chwilę przyglądał się swojej matce, której dłoń spoczywała na jego ramieniu. Nie odwracając się już w stronę nikogo, ruszył przed siebie pewnym krokiem a na odchodne dodał:
- Wiem, gdzie znajduje się bliźniacza szafka, a jeśli ty nie masz zamiaru mi pomóc, ktoś z naszych ludzi niedługo zjawi się u Ciebie.
    Oczy Borgina rozszerzyły się niebezpiecznie, ale nie miał on wystarczająco dużo odwagi by coś odpowiedzieć. Stał i obserwował jak Dracon Malfoy wraz z swoją matką opuszcza ściany jego sklepu, pozostawiając po sobie tylko strach i niepewność. Następnie kobieta z synem postanowiła odwiedzić gmachy Wizegmotu, by prosić o szybkie spotkanie się z osadzonym w Azkabanie mężem. Wszyscy w czarodziejskim świecie wiedzieli, za co został skazany Lucjusz Malfoy.
   Ochrona jego osoby w murach więzienia była bardzo surowo strzeżona. Ludzie bali się, co poczyni Czarny Pan po skazaniu jego najwierniejszego sługi. Magiczna część świata nie była bezpieczna. Ludzie wybierali stronę po której chcą stać, nie mając gwarancji powodzenia. Nikt nie miał pojęcia, że kobieta chce ostrzec swego męża o sprawach, które miały się wkrótce wydarzyć.
   Przed ponownym zjawieniem się w murach własnej posiadłości, Narcyza przełamała się i postanowiła porozmawiać z synem. Gdy znaleźli się w okolicach opustoszałych już granic Londynu, kobieta chwyciła syna za przedramię i pociągnęła go w stronę starych, zniszczonych budynków z których sypał się tynk, a ściany były w zdruzgotanym stanie. Znaleźli się w okolicach rzadko uczęszczanych, brudnych i nieprzyjemnie pachnących. Kobieta przystanęła i chwyciła syna za rękę, podnosząc ją na wysokość własnej twarzy i ocierając nią o swoje policzki.
- Draco... - głos Narcyzy był przygnębiony, a oczy przygasały z każdymi kolejnymi zarzutami syna. Wspomniany chłopak stał niewzruszony, choć na jego ustach błąkało się głuche ,,mamo".
- Czemu on nam to zrobił? Czemu skazał na potępienie mnie, ciebie? Czemu nie mógł po prostu wykraść tej cholernej przepowiedni?! - mężczyzna uniósł głos widać było, że kłębią się w nim sprzeczne emocje, ale nie ruszył się nawet o krok.
- Posłuchaj mnie uważnie, Draconie - Narcyza nadal kurczowo ściskała dłoń syna, ale starała się być opanowana. Miała sobie wiele za złe, nienawidziła siebie za to, iż uważała, że źle wychowała syna, że nie pokazała mu innej drogi. Pluła sobie w twarz za myśl, że nie nauczyła go kochać a wiedziała, że nikt inny jak jej syn, będzie potrafił kochać najmocniej, na tyle, na ile pozwoli mu jego zimne serce. - Nie mogę sobie wybaczyć dni, w których obserwowałam jak byłeś traktowany przez ojca. Nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie, co by się stało, gdybyś nie musiał żyć w ciągłej presji rodzinnej. Co by było gdybyś był normalnym chłopcem, z normalnymi problemami. Wiem, że skrzywdziliśmy cię jak nikt inny wiem, że na razie nie jesteś w stanie nam wybaczyć, ale mimo wszystkich negatywnych odczuć jakie do nas żywiłeś, my zawsze cię kochaliśmy.
Draco nie mógł znieść głosu matki, pełnego skruchy i miłości , której nie umiała mu okazywać.
- Chodźmy już lepiej, on się nie ucieszy gdy się spóźnimy - młody Malfoy chwycił matkę za przegub i czekał aż ta się teleportuje. Po chwili poczuł skręcanie w żołądku, w głowie mu się zakręciło, a przed oczami pojawiały się i znikały obrazy mieszkań, budowli oraz nieznanych mu zakątków świata.
 
***

    Znów pojawili się przed swoją rezydencją. Wielka, ciemna posiadłość biła w oczy majestatem, wszędzie wokół rosły brzozy, świerki oraz pojedyncze krzewy róż.
    Do wielkich, mahoniowych drzwi prowadziła kręta droga obsypana żwirem. Dracon ruszył pewnym krokiem przed siebie nie zważając na obecność matki. Musiał uspokoić swoje zszargane nerwy, a obecność ukochanej osoby przy jego boku nie dawała mu gwarancji spokoju.
    Zawsze był inny od swoich rówieśników. Skąpany w blasku sławy rodzinnego nazwiska, odznaczającego się czystością krwi tak istotnej dla pewnych, szerokich kręgów. Zawsze był uważany za wyjątkowe dziecko. Miał przynieść chlubę swoją osobą, nie mógł okryć się hańbą, która zniszczyłaby imię całego jego rodu. Przez uczniów i nauczycieli był postrzegany jako mężczyzna bez sumienia, zamknięty na wszystko, co się wokół niego działo. Wiele z tych teorii było prawdziwych, jednak mało kto wiedział co skrywa w sobie na pozór apatyczny Dracon Malfoy.
    Zatrzymał się tuż przy drzwiach, bojąc się każdej nadchodzącej minuty. Słyszał jak w jego głowie tykają wskazówki zegara, odliczając chwile, dzielące go od spotkania z najgorszym człowiekiem jakiego znał magiczny świat. Chciał zostać na tym zimnie jak najdłużej, by nie musieć patrzeć w oczy prawdziwego potwora. Powoli docierało do niego niebezpieczeństwo tego szalonego układu, który wiązał Voldemorta z jego rodziną. W głowie nadal błąkały się wspomnienia, urywki niechcianych scenerii, jakie odgrywały się w jego domu, których nie mógł się pozbyć, a które siedziały w nim już od kilku dobrych lat.
- On już za długo czeka - usłyszał cichy szept, tuż za swoim lewym uchem.
   Narcyza była opanowaną kobietą, trudno było ją wyprowadzić z równowagi. Wyrachowanie i zimna postawa z jaką musiała się odnosić w świetle dnia, znikała, gdy tylko spoglądała w stalowe tęczówki swego jedynego syna. Pamiętała każdy dzień, gdy chcąc oderwać się od otaczającego ją świata, zdejmowała maskę obojętności i tuliła do piersi małego Dracona, śpiewając mu jego ulubioną kołysankę. Pamięta iskierki radości w jego oczach, gdy słyszał pierwsze brzmienia piosenki. Pamiętała dotyk jego ciepłych, małych dłoni oplatających jej chudą i długą szyję. Teraz, zawsze, gdy spogląda na jego zgorzkniałość, przypomina sobie dziecięcy blask bijący od niegdyś tak radosnego i entuzjastycznego chłopca.
   Razem, jak jeden brat, przekroczyli próg domostwa zatrzymując się u jego wnętrza. Uczucie chłodu wnikało w każdy zakamarek pomieszczenia nie omijając ciał przebywających tu gości. Ściany pokryte najróżniejszymi odcieniami szmaragdowej zieleni błyszczały na tle srebrnych ram, w których znajdowały się obrazu, przedstawiające cały ród Malfoyów oraz część rodu Blacków.
   Na ciemno mahoniowej, drewnianej podłodze, rozciągał się długi, ciemno malachitowy dywan, prowadzący do jeszcze jednych, w tej chwili zamkniętych drzwi. Ich oddechy zwolniły tempo, przyzwyczajając się do wspólnego rytmu. Młody Malfoy zacisnął lewą pięść chcąc uspokoić zszargane nerwy. Przetarł dłonią swe rozczochranie włosy, lekko ciągnąc za ich końce.
Posuwał się coraz bliżej. Poszczególne części ozdobnych ram odlanych z brązu, mieniły się w słabym świetle, przybite do drewnianych drzwi. Płyty z figuralnymi zdobieniami przedzielone były masywną bordiurą. Odległość dzieląca go od klamki zabezpieczającej wejście do pomieszczenia malała. Jednak, zanim zdążył uchwycić ją w swe długie, zimne palce, ona sama zaskrzypiała. Opadła w dół pozwalając osobie znajdującej się za drzwiami, na delikatne popchnięcie jej do zewnątrz. Trzeszczała i ustąpiła miejsca, wpierw za ich objętością wyłoniła się długa, blado trupia dłoń, a tuż za nią pojawił się wysoki mężczyzna, bez włosów, brwi i rzęs. W miejscu, gdzie powinien znajdował się nos, były dwie wąskie szpary służące do oddychania. Odziany był w długą, czarną szatę, która falowała pod wpływem jego ruchu.
- Witaj, Draconie. Czekaliśmy na ciebie - głosy był wypruty z emocji; syczał i pluł jadem. Cyniczny, prawie niezauważalny uśmiech błąkał się po jego szarobiałej twarzy, a czerwone oczy wyrażały niemałą pogardę nie tylko do młodego dziedzica rodu Malfoyów, ale także do całej jego rodziny.
   Voldemort przekroczył próg pomieszczenia, wracając na swoje wcześniejsze miejsce. Matka z synem znalazła się w podłużnym, ciemnym pokoju, oświetlanym jedynie przez ogień, żarzący się tysiącami odcieni czerwieni i złota. Przed nimi znajdował się ciemny, długi stół o kolorze podchodzącym pod palisander. Wokół niego na osiemnastu, bogato zdobionych krzesłach siedzieli poplecznicy idei Czarnego Pana. Dziewiętnaście par oczu wpatrywało się w nowo przybyłych.
- Witaj, panie - Narcyza ukłoniła się nisko, nie mogła spojrzeć w oczy Voldemorta, a tym bardziej w zimne tęczówki własnego syna. Chwyciła go za dłoń, mocno ściskając opuszkami palców jego własne. Ruszyła przed siebie, zmierzając w stronę dwóch, wolnych miejsc.
   Reszta osób znajdujących się w pomieszczeniu nadal się nie odzywała. Przysiedli, Dracon tępo wpatrywał się przed siebie, czując na sobie przeszywający wzrok matki. Przez kilka minut było cicho, jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu było tykanie zegara, trzask płomieni w kominku i nierówne oddechy niektórych śmierciożerców.
- Chyba wiecie, po co się tu spotkaliśmy? - cicho syczał spoglądając w oczy Narcyzy Malfoy. Uniósł lewą rękę omiatając nią pomieszczenie. Nikt nie ważył się odezwać, nikt nie podniósł wzroku, by spojrzeć w tęczówki swojego przywódcy. Voldemort cicho się zaśmiał, choć przypominało to bardziej kaszel wydobywający się z jego gardła. Odchrząknął, by zwrócić na siebie uwagę pozostałych.
- Zebraliśmy się tu, ponieważ jak wiecie, niedawno miejsce miał pewien incydent, który bardzo mi się nie podobał - Narcyza spojrzała na niego swoim przerażonym spojrzeniem, mocniej ściskając dłoń syna. - Chciałabyś coś powiedzieć, Cyziu?
    Odpowiedziała mu głucha cisza.
- Tak jak myślałem. A więc, niech wszyscy się dowiedzą jaką hańbą okrył nas nasz przyjaciel - Znów syknął i omiótł wzrokiem zgromadzonych. - Nasz przyjaciel, Lucjusz Malfoy dał się pokonać grupie głupich dzieciaków. Został pokonany przez piętnastolatków - ktoś się zaśmiał, jednak widząc spojrzenie czerwonych oczu zamilkł.
- Draco, powiesz mi jak można być takim nieudacznikiem? - chłopak nic nie odpowiedział, nadal wpatrywał się w ogień płonący w kominku.
- Nie obawiaj się mnie, Draco - Voldemort wstał i powolnym krokiem przechadzał się wzdłuż stołu, obserwując twarze swych popleczników. - Lucjusz pozbawił nas bardzo ważnej rzeczy - Riddle przeciągał sylaby, a jego głos, choć cichy, wypełniał całe pomieszczenie. - Bez niej nasze całoroczne starania poszły na marne. Wszystko, na czym pokładałem nadzieję przeszło pół roku, zostało zniszczone przez jego ignorancję. Jednak spotkała go już kara, nie taka, na jaką zasłużył, ale ja mam zamiar dać mu jeszcze trochę więcej cierpienia - przystanął przy swoimi poprzednim miejscu i gestem ręki poprosił, by Dracon wstał. - Podejdź do mnie młodzieńcze.
    Serce mężczyzny podskoczyło, krew zaczęła buzować w jego żyłach. Przełknął ślinę czując jak schnie mu w gardle. Powoli podniósł się ze swojego siedzenia, uprzednio puszczając dłoń matki. Dłonie zaczęły mu się pocić, ale on nie ukazywał żadnych emocji. Stanął naprzeciwko Czarnego Pana i skłonił się nisko.
- Crucio! - dużo rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Voldemort nie krył uciechy widząc jak pod jego nogami wije się młody arystokrata. Jego oczy lśniły ekscytacją, czekając na pierwsze krzyki chłopaka.
   Narcyza ścisnęła dłonią blat stołu, z jej srebrno-niebieskich tęczówek spływały słone, ciepłe łzy, a ona nie mogła opanować drżenia dolnej wargi. Kilku śmierciożerców cicho się zaśmiało, niektórzy siedzieli niewzruszeni.
   Przez ciało Dracona przeszła fala bólu, atakująca każdą część ciała. Czuł jak zaklęcie rozcina mu skórę, nie zostawiając na niej żadnych widocznych śladów. Przez żebra przeszedł mu natłok katuszy. Czuł, jak z jego ciała ulatuje życie. Żebra paliły bólem, wydawało mu się, że zaklęcie łamie mu po kolei wszystkie kości. Mimo walki, jaką właśnie odgrywał z własnym ciałem, chciał zachować zimną krew, nie krzyczał. Nie da mu tej chorej satysfakcji. Czuł, jakby dostał strzałą błyskawicy prosto w serce, jakby to złamało każdą kość ciała. Został skopany, zrównany z ziemią i poniżony. Nie słyszał własnych myśli, skupiając się na ogarniającym go cierpieniu. Każda sekunda ciągnęła się godzinami, a on chciał już tylko odpłynąć w otchłań Hadesa. Ale nie mógł. Musiał walczyć, pokazać, że nie jest tchórzem, nieudacznikiem, że może pokonać nawet samą śmierć.
- Proszę, przestań - Narcyza zaszlochała, pierwszy raz skupiając swe spojrzenie na Voldemorcie. Widok cierpiącego Dracona był dla niej za dużym ciosem. Za dużo już straciła by spoglądać na to wszystko obojętnie. Była zimną, obojętną na wszelkie zło kobietą, jednak nie mogła skrywać prawdziwych uczuć względem cierpiącego syna.
   Voldemort cofnął zaklęcie pozwalając, młodemu Malfoyowi podnieść się z klęczek. Nadal bolało go całe ciało, ból uniemożliwiał mu mówienie oraz swobodne stawianie kroków. Każdy ruch rozrywał rany niedostrzegalne dla ludzkich oczu. Zacisnął zęby, przygryzając napuchnięty język, by tylko nie wydać nieproszonego jęku. Dracon stanął na własnych nogach, przed oczami nadal mając majaczące mu ciemne plamki, ukłonił się nisko oddając cześć swojemu Panu.
- Jesteś twardszy niż myślałem - Voldemort przyglądał mu się zagadkowo, w lewej ręce trzymając różdżkę, którą okręcał wokół palców. - Podejdź do mnie - syknął w przestrzeń, obserwując poszczególne zachowania śmierciożerców. Jedni nadal mieli głowy nisko spuszczone w dół, inni przyglądali się całej sytuacji z napięciem czekając na rozwój sytuacji.
    Dracon posłusznie podszedł do Czarnego Pana, jednak bał się spojrzeć mu w oczy. Za każdym razem, gdy musiał je oglądać, w ich odbiciu widział zło całego świata, w większości wyrządzone przez Voldemorta.
    Stali twarzą w twarz jak równi sobie. Jeden potężny, odprężony i spokojny, drugi wystraszony, lecz opanowany.
- Draconie... - jego głos wyrażał głęboką zadumę, a każdy, kto go w tej chwili słyszał wstrzymał oddech wiedząc, że zaraz wydarzy się coś niezwykłego. - Jesteś lojalnym człowiekiem, masz mocną osobowość, trudno cię złamać. Mam nadzieję, że ucieszysz się wzmacniając moje szeregi. Przyda mi się osoba, która będzie mogła obserwować szkołę oraz samego Harry'ego Pottera.
    Wstrzymał oddech.
- Panie mój wybacz, że kwestionuję twoje zdanie, jednak czy nie uważasz, że przynależność tego smarkacza do naszych kręgów, jeszcze bardziej okryje hańbą nasz honor? Młody jest dokładnie taki sam jak jego ojciec, nieudacznik - wszystkie spojrzenia były skierowane w stronę starszego, siwiejącego mężczyzny. Mulciber spoglądał na młodego Malfoya z obrzydzeniem, jego głos ociekał jadem i wściekłością kierowaną w stronę całego ich rodu.
- Nie waż się obrażać mego syna oraz męża, Mulciber - Narcyza spojrzała na niego z pogardą, z jej oczu wystrzeliwały błyskawice.
- Cyziu, spokojnie - tym razem głos zabrała ciemnowłosa czarownica, siedząca najbliżej Czarnego Pana. Jej ciemne, kręcone oraz długie włosy opadały kaskadami na plecy dodając rysą twarzy jeszcze wyraźniejszych kształtów. Brązowe, duże oczy świdrowały spojrzeniem Rodzinę Malfoyów oraz Mulcibera.
- Twoja siostra ma rację, Cyziu - wysyczał, straszliwie przesłodzonym głosem kierując spojrzenie na jej syna. - Nie wstyd wychowywać ci takiego partacza? Kryjącego się zawsze za cieniem Harry'ego Pottera?
- Dość! - Voldemort podniósł dłoń, a koniec swej różdżki  skierował prosto w pierś niczego niespodziewającego się Mulcibera. - Ty chcesz nazywać się moim poplecznikiem, nie mogąc zaakceptować moich decyzji? Ty chcesz, bym stanął z tobą ramię w ramię, pokonując jasną stronę? Ty chcesz, bym zaufał tobie wiedząc, że nie popierasz moich czynów oraz kwestionujesz moje zdanie?
- Panie, nie o to mi chodziło - mężczyzna skulił się w sobie, nie mogąc spojrzeć na twarz Voldemorta. Bał się, że nawet zwykłe spojrzenie może w tej chwili go zabić.
- Nie mogę mieć wśród swoich ludzi osób, którym nie ufam. Nie wiesz nawet, jak mi przykro...Avada Kedavra! - zielony promień wystrzelił z jego różdżki trafiając prosto w serce ofiary. Ostatnią rzeczą, jaką można było odczytać z jego twarzy, był szok i niedowierzanie. W następnej chwili ciało opadło na stół przed nimi, rozlewając czerwone wino. Alkohol rozbryznął się po stole, tworząc krwiste plamy i brudząc białą koszulę, nieżyjącego już Mulcibera. Dracon przymknął oczy. Nie był w stanie tego wytrzymać i wiedział, że obrazy jakie zdążył wyłapać tego wieczoru, będą nawiedzać jego głowę w najbliższym czasie.
    Nikt nie odważył się odezwać, nawet na ogół głośnia Bellatrix Lestrange, w tej chwili spoglądała na chłopaka z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Jeszcze ktoś ma coś do powiedzenia? - nikt się nie odezwał. -Wróćmy więc do celu tej wizyty. Zgromadziliśmy się tu by przywitać i oznaczyć kolejnego śmierciożercę w naszej rodzinie. - Voldemort nie krył euforii, jaka go w tej chwili ogarniała, cieszył się z możliwości poniżenia tego młodzieńca. Choć widział w nim potencjał, nadal nie mógł zaakceptować zdarzeń z ministerstwa, które odbyły się niecały miesiąc temu.
- Panie - głos zajęła Bellatrix, która z uwielbieniem wpatrywała się w swojego rozmówcę. - Czy chłopak otrzyma znak?- Jej głos rozbrzmiewał fascynacją. Kobieta nie przejmowała się, że w tym wszystkim chodzi o życie jej siostrzeńca.
- Oczywiście, Bello. Chcę by chłopak wiedział, że u nas zawsze znajdzie oparcie. - Szyderczy uśmiech błąkał się po jego ustach. - W końcu będzie mógł pokazać, na co go stać, prawda Draconie?
- Tak, Panie - chłopak wstał, podniósł głowę i spojrzał w czerwone tęczówki swojego nowego przywódcy.
- Pięknie, wyśmienicie, jestem z ciebie dumny Draco - Voldemort podszedł do młodego Malfoya i gestem ręki kazał odsłonić swoje lewe przedramię. Chłopak wykonał polecenie tym razem nie patrząc mu w oczy. Chwycił jego ramię, czując jak mięśnie twardnieją, pod wpływem dotyku. Dotknął końcem różdżki rozpalonej skóry Dracona - Supinus consociatione ego tibi servi cunctis diebus - w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się różdżka, pulsował czerwony i rozpalony mroczny znak. Dracon nie zareagował na kolejną dawkę bólu, zacisnął powieki przegryzając dolną wargę, by nie zacząć krzyczeć z frustracji.
    Z boku całej tej sytuacji przyglądała się matka chłopaka. Zabrakło jej odwagi na kolejne łzy, które za pewne wypłynęłyby spod jej przymkniętych powiek. Dopiero dziś uświadomiła sobie, jaką krzywdę wyrządziła synowi, zgadzając się na chore idee Voldemorta.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witajcie!
Publikuję rozdział, jednak nie obiecuję,że jest to ostateczny jego wygląd. Jest późno w nocy, a ja męczę się z nim już od ponad tygodnia, więc chciałam go wam w końcu przedstawić.

Komentarze

  1. Korzystając z chwili wolnego wreszcie komentuję Twoje opowiadanie. Pierwszy rozdział jest bardzo mroczny i historia zaczyna się ciekawie. Chociaż szkoda mi Draco przez swojego ojca Voldemort strzela w niego zaklęciami. Pomysł, żeby był śmierciożercą nigdy mi się nie podobał no ale mimo to lecę czytać dalej :)
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając dialogi Voldka, słyszę głos polskiego dubingu! świetnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. * twarzwyrażającamieszaneuczucia* Nie wiem, czy mam siię cieszyć, czy płakać. Rodział jak najbardziej udany, po prostu świetny i nieporównywalny z... dobra, z czymśtam:) Jestem ciekawa, jak potoczy się akcja. Muszę teraz pisać rozdzial u siebie, ale obiecuję, że jeszcze wpadnę na twojego bloga. LINK do iebie zostawiłam w spamie:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz