Rozdział czwarty - Testrale
Draco był
tak przerażony jak nigdy dotąd. Drzwi do pokoju zamknął na klucz i siedział
skulony, trzęsąc się. Drgawki zaczęły się kilka minut po wydarzeniach z
udziałem Greybacka, czyli prawie dwadzieścia cztery godziny temu, i wciąż nie
ustawały.
Chwilami jego ręce trzęsły się tak bardzo, że nie mógł utrzymać kieliszka whisky, z którego popijał sobie przez całą tę nieprzespaną noc. Drgawki były tak silne, że szczękał zębami. Lecz nie trząsł się tylko na zewnątrz, lecz przede wszystkim w środku. Czuł się tak, jakby gołębie wdarły się do jego brzucha i uderzały skrzydłami o jelita. A pomyśleć, że to wszystko działo się z powodu wydarzeń z poprzedniego wieczoru. Usiłował usiąść, ale był tak ociężały i rozleniwiony, że nie mógł się ruszyć. Chciał zrzucić z siebie ten ciężar, niczym wąż swą skórę, ale nadal leżał niezdolny poruszyć nawet palcem w bucie.
Głos tymczasem wzywał go ciągle, lecz był coraz cichszy.Delikatny, kobiecy sopran rozbrzmiewał w jego głowie, wywołując drżenie całego ciała i gęsią skórkę. Widocznie ktoś podążył szukać go w wyższych partiach góry.Tak bardzo pragnął udać się w ślad za tym anielskim głosem, że zdziwiony nagle poczuł, jak realizuje się to pragnienie.
Podniósł się z klęczek i otworzył oczy, jednak zamiast szczytów gór i twarzy pięknej nieznajomej, zobaczył ciemny sufit swej sypialni. Przeklął soczyście, by rozjuszony podnieść się z łóżka i skierować swoje kroki w stronę łazienki. Zatrzasnął za sobą drzwi i oparł zmęczone dłonie o brzeg umywalki.
Podniósł wzrok i spojrzał na własną twarz, której zarysy odbijały się od gładkiej płaszczyzny lustra. Ziemista twarz, na powierzchni której odznaczały się ostatnie dni. Zamglone i przygaszone niebiesko-szare oczy, straciły młodzieńczy blask i teraz tępo wpatrywały się w młodego mężczyznę. Jego napuchnięte, sine wargi łaknęły wody, a ich właściciel w szczycie swej hojności, pochylił twarz w stronę kranu. Chwycił w dłoń kurek z wodą i odkręcił. Z metalowej, ozdabianej rurki powolnym strumieniem spłynęła zimna woda, dając zaspokojenie spragnionemu mężczyźnie. Gdy się napił, ponownie obejrzał swoje odbicie i przetarł dłonią zmierzwione włosy. Rysy jego arystokratycznej twarzy były jeszcze bardziej uwydatnione, pod wpływem stresu, jaki odczuwał, odkąd ostatnim razem przekroczył mury Malfoy Manor.
Jeszcze raz odchylił kurek, by napuścić do wanny gorącej wody. Po kolei pozbywał się kolejnych warstw ubrań, by w końcu nagi zanurzyć się w ciepłej cieczy. Chwile takie jak ta, pozwalały mu na chwile relaksu. Podczas nocnych koszmarów, jakie znów nawiedzały jego umysł (a trzeba podkreślić, że przed odrodzeniem Voldemorta, sny, tak straszne, że sam Salazar Slytherin nie powstydziłby się tych myśli, nie zdarzały mu się zbyt często) nie mógł racjonalnie myśleć. Najczęściej budził się zalany potem, a po ciele przechodziły mu ciarki i dreszcze. Draco musiał zmierzyć się z nową, nieznaną mu przyszłością. Jeszcze kilka dni wcześniej miał nadzieje, że ten rok nauki niczym nie będzie różnił się od poprzedniego. Bardzo się mylił. W ciągu zaledwie czterdziestu ośmiu godzin, jego światopogląd zmienił się diametralnie. Zaczął zdawać sobie sprawę, że będzie musiał odciąć się od swojego poprzedniego wcielenia chociaż odrobinę. I to nie tylko ze względu na zadanie jakie mu powierzono, ale także likantropię, którą zaraził się nie z własnej woli. Wiedział, że został przeklęty i automatycznie skazany na potępienie, ze strony osób pokroju Voldemorta, czy też własnego ojca.
Czarny Pan wszystko dobrze przemyślał. Mógłby po prostu pozbyć się niepotrzebnych ludzi. Nie miał skrupułów by zabijać, jednak zwykła śmierć w tym przypadku wcale go nie satysfakcjonowała. Chciał widzieć jak cierpi cały ród Malfoyów, by powoli karać ich za nieposłuszeństwo i zniewagę.
A co zaboli rodziców bardziej niż upokorzenie i powolna śmierć ich własnego syna?
Właśnie.
Voldemort to naprawdę inteligentny czarodziej.
Draco jednak nie chciał się poddać. Będzie walczył do samego końca. Chcąc doczekać się dnia, w którym będzie mógł spokojnie żyć, jako już sędziwy staruszek, a u jego boku będzie najcudowniejsza kobieta jego życia - jego żona, a wraz z nią jego córka.
Tak, Draco zawsze chciał przełamać tradycje rodziny, w której od kilkuset lat rodzili się sami mężczyźni. I choć wiedział, że na córce nie mógłby poprzestać, chcąc zachować rodzinne nazwisko, marzył, by któregoś dnia trzymać w swoich ramionach małą dziedziczkę fortuny Malfoyów. Zdawał sobie sprawę, że częściowe wilkołactwo, które brudziło jego krew, może zostać przekazane kolejnemu pokoleniowi. Niestety, w obecnym czasie nie myślał o tym, co będzie. Chciał żyć marzeniami, by te trzymały go na duchu i pomogły przezwyciężyć strach przed Voldemortem.
Gdy temperatura wody zmalała, a przez ciało mężczyzny zaczęły przechodzić pierwsze ciarki związane z odczuwanym zimnem i dyskomfortem, ten wynurzył się z wanny i przepasł przez biodra biały ręcznik, którym uprzednio osuszył klatkę piersiową. Szybko umył zęby, nadal rozmyślając nad swoim losem i dotarł do wniosków, że nie może ciągle o tym myśleć, tylko porozmawiać z matką i zastanowić się na spokojnie jak ma z tym żyć. Gdy włoski szczoteczki zaczęły podrażniać jego dziąsła, ten wyją ją z ust i splunął pianą, zabarwioną jego krwią. Opukał buzię i wrócił do swojej sypialni. Zasłony przewijały się przez całą długość okien, ukrywając wschodzące słońce.
Powolnym krokiem podszedł do okna i delikatnie chwycił za materiał, by szarpnąć nim w bok i tym samym wpuścić do pomieszczenia trochę ciepłego, sierpniowego słońca. Chwilę zapatrzył się w roztaczający się przed nim krajobraz, by po chwili znów odwrócić wzrok. Sięgnął do szafy, a z jej dna wyciągną parę czarnych spodni i marynarkę w tym samym odcieniu.
W chwili, gdy zakładał górną część odzienia do drzwi jego sypialni ktoś zapukał. Draco szybko poprawił kołnierz koszuli i krzyknął:
- Proszę!
Drzwi wpierw skrzypnęły, a potem ustąpiły pozwalając, by kobieta znajdująca się za nimi mogła swobodnie przekroczyć próg pomieszczenia. Miała na sobie ciemnoniebieską szatę, a jej oczy wyrażały tylko smutek i rozgoryczenie.
- Witaj, mamo - Draco usiadł na szmaragdowym fotelu i z nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w okno przed sobą.
- Draco, jak się czujesz? - kobieta czuła lekką irytacje postawą swojego syna, a jednocześnie dziwiła się, jak jest on w stanie wytrzymać w takim spokoju.
Mężczyzna prychnął i przelotnie spojrzał na rodzicielkę.
- A jak mam się czuć?- ból, z jakim wypowiadał poszczególne słowa, przyprawiał o ciarki na plecach. - Czuję się wręcz fantastycznie! Wyśmienicie! Jak nowo narodzony! Już. Wiem. Czego. Brakowało. Mi. Przez. Tyle. Lat - wysyczał, lecz z każdym następnym ruchem, jego głos stawał się drżący i niepewny.
- Musisz sobie poradzić. Jesteś dzielnym chłopcem. Moim dzielnym, dużym chłopcem.
- Wiem, mamo. Nie rozmawiajmy o tym. Przyszłaś tu w konkretnych zamiarach? - Jak on nie cierpiał łez w oczach tej kobiety. Wolał widzieć największe zbrodnie mugolskiego i magicznego świata. Mógłby zniknąć lub zostać zamkniętym w pustym pomieszczeniu bez okien i drzwi. Mógłby mordować, gwałcić i pozbawiać życia niewinnych, skalując ich ciała grzechem. Mógłby stać się chorym sadystą i znęcać się nad boga winnymi ludźmi, rozrywać ich wnętrzności i w najbrutalniejszy sposób pozbawiać tchu. Mógłby ich dusić i śmiać im się prosto w twarz, widząc jak ulatuje z nich życie. Ale nie mógł widzieć cierpiącej Narcyzy. Mimo, iż, na co dzień przybierał maskę największego drania, miał uczucia. Kochał rodzinę ponad wszystkie świętości świata i byłby w stanie zginąć ratując je życie.
-Tak - kobieta wyrwała go z zadumy. - Chcę porozmawiać z Severusem, by ten wyważył dla ciebie wywar tojadowy.
Mężczyzna zamilkł na chwilę. Sam nie pomyślał o tym, by poprosić o pomoc nauczyciela eliksirów, a przy tym wieloletniego przyjaciela rodziny, Severusa Snape'a. Zdał sobie sprawę, że jeśli mężczyzna nie zawiedzie, jego życie będzie trochę łatwiejsze.
- Gdy nadejdzie pełnia, Severus cię poinformuje i pokieruje.
- Dziękuję ci, mamo.
Gdy dłoń kobiety spoczęła na klamce, młodemu Malfoyowi przypomniało się coś bardzo ważnego.
- Zaczekaj!- chłopak podszedł do matki, stanął najbliżej jak to było możliwie nie dotykając jej ciała i szepnął:
- Czy...czy ktoś z nich będzie chciał mnie jutro zawieść na stację Kings Cross?
- Nie bój się. Ja cię tam zaprowadzę.
Draco targnięty chwilą przytulił matkę, a ta zaczęła mruczeć mu pocieszające słowa.
- Jesteś silny... Poradzisz sobie. Zawsze będę przy Tobie.
- Dziękuję, że jesteś.
I znów ogarnęła go nostalgia.
Chwilami jego ręce trzęsły się tak bardzo, że nie mógł utrzymać kieliszka whisky, z którego popijał sobie przez całą tę nieprzespaną noc. Drgawki były tak silne, że szczękał zębami. Lecz nie trząsł się tylko na zewnątrz, lecz przede wszystkim w środku. Czuł się tak, jakby gołębie wdarły się do jego brzucha i uderzały skrzydłami o jelita. A pomyśleć, że to wszystko działo się z powodu wydarzeń z poprzedniego wieczoru. Usiłował usiąść, ale był tak ociężały i rozleniwiony, że nie mógł się ruszyć. Chciał zrzucić z siebie ten ciężar, niczym wąż swą skórę, ale nadal leżał niezdolny poruszyć nawet palcem w bucie.
Głos tymczasem wzywał go ciągle, lecz był coraz cichszy.Delikatny, kobiecy sopran rozbrzmiewał w jego głowie, wywołując drżenie całego ciała i gęsią skórkę. Widocznie ktoś podążył szukać go w wyższych partiach góry.Tak bardzo pragnął udać się w ślad za tym anielskim głosem, że zdziwiony nagle poczuł, jak realizuje się to pragnienie.
Podniósł się z klęczek i otworzył oczy, jednak zamiast szczytów gór i twarzy pięknej nieznajomej, zobaczył ciemny sufit swej sypialni. Przeklął soczyście, by rozjuszony podnieść się z łóżka i skierować swoje kroki w stronę łazienki. Zatrzasnął za sobą drzwi i oparł zmęczone dłonie o brzeg umywalki.
Podniósł wzrok i spojrzał na własną twarz, której zarysy odbijały się od gładkiej płaszczyzny lustra. Ziemista twarz, na powierzchni której odznaczały się ostatnie dni. Zamglone i przygaszone niebiesko-szare oczy, straciły młodzieńczy blask i teraz tępo wpatrywały się w młodego mężczyznę. Jego napuchnięte, sine wargi łaknęły wody, a ich właściciel w szczycie swej hojności, pochylił twarz w stronę kranu. Chwycił w dłoń kurek z wodą i odkręcił. Z metalowej, ozdabianej rurki powolnym strumieniem spłynęła zimna woda, dając zaspokojenie spragnionemu mężczyźnie. Gdy się napił, ponownie obejrzał swoje odbicie i przetarł dłonią zmierzwione włosy. Rysy jego arystokratycznej twarzy były jeszcze bardziej uwydatnione, pod wpływem stresu, jaki odczuwał, odkąd ostatnim razem przekroczył mury Malfoy Manor.
Jeszcze raz odchylił kurek, by napuścić do wanny gorącej wody. Po kolei pozbywał się kolejnych warstw ubrań, by w końcu nagi zanurzyć się w ciepłej cieczy. Chwile takie jak ta, pozwalały mu na chwile relaksu. Podczas nocnych koszmarów, jakie znów nawiedzały jego umysł (a trzeba podkreślić, że przed odrodzeniem Voldemorta, sny, tak straszne, że sam Salazar Slytherin nie powstydziłby się tych myśli, nie zdarzały mu się zbyt często) nie mógł racjonalnie myśleć. Najczęściej budził się zalany potem, a po ciele przechodziły mu ciarki i dreszcze. Draco musiał zmierzyć się z nową, nieznaną mu przyszłością. Jeszcze kilka dni wcześniej miał nadzieje, że ten rok nauki niczym nie będzie różnił się od poprzedniego. Bardzo się mylił. W ciągu zaledwie czterdziestu ośmiu godzin, jego światopogląd zmienił się diametralnie. Zaczął zdawać sobie sprawę, że będzie musiał odciąć się od swojego poprzedniego wcielenia chociaż odrobinę. I to nie tylko ze względu na zadanie jakie mu powierzono, ale także likantropię, którą zaraził się nie z własnej woli. Wiedział, że został przeklęty i automatycznie skazany na potępienie, ze strony osób pokroju Voldemorta, czy też własnego ojca.
Czarny Pan wszystko dobrze przemyślał. Mógłby po prostu pozbyć się niepotrzebnych ludzi. Nie miał skrupułów by zabijać, jednak zwykła śmierć w tym przypadku wcale go nie satysfakcjonowała. Chciał widzieć jak cierpi cały ród Malfoyów, by powoli karać ich za nieposłuszeństwo i zniewagę.
A co zaboli rodziców bardziej niż upokorzenie i powolna śmierć ich własnego syna?
Właśnie.
Voldemort to naprawdę inteligentny czarodziej.
Draco jednak nie chciał się poddać. Będzie walczył do samego końca. Chcąc doczekać się dnia, w którym będzie mógł spokojnie żyć, jako już sędziwy staruszek, a u jego boku będzie najcudowniejsza kobieta jego życia - jego żona, a wraz z nią jego córka.
Tak, Draco zawsze chciał przełamać tradycje rodziny, w której od kilkuset lat rodzili się sami mężczyźni. I choć wiedział, że na córce nie mógłby poprzestać, chcąc zachować rodzinne nazwisko, marzył, by któregoś dnia trzymać w swoich ramionach małą dziedziczkę fortuny Malfoyów. Zdawał sobie sprawę, że częściowe wilkołactwo, które brudziło jego krew, może zostać przekazane kolejnemu pokoleniowi. Niestety, w obecnym czasie nie myślał o tym, co będzie. Chciał żyć marzeniami, by te trzymały go na duchu i pomogły przezwyciężyć strach przed Voldemortem.
Gdy temperatura wody zmalała, a przez ciało mężczyzny zaczęły przechodzić pierwsze ciarki związane z odczuwanym zimnem i dyskomfortem, ten wynurzył się z wanny i przepasł przez biodra biały ręcznik, którym uprzednio osuszył klatkę piersiową. Szybko umył zęby, nadal rozmyślając nad swoim losem i dotarł do wniosków, że nie może ciągle o tym myśleć, tylko porozmawiać z matką i zastanowić się na spokojnie jak ma z tym żyć. Gdy włoski szczoteczki zaczęły podrażniać jego dziąsła, ten wyją ją z ust i splunął pianą, zabarwioną jego krwią. Opukał buzię i wrócił do swojej sypialni. Zasłony przewijały się przez całą długość okien, ukrywając wschodzące słońce.
Powolnym krokiem podszedł do okna i delikatnie chwycił za materiał, by szarpnąć nim w bok i tym samym wpuścić do pomieszczenia trochę ciepłego, sierpniowego słońca. Chwilę zapatrzył się w roztaczający się przed nim krajobraz, by po chwili znów odwrócić wzrok. Sięgnął do szafy, a z jej dna wyciągną parę czarnych spodni i marynarkę w tym samym odcieniu.
W chwili, gdy zakładał górną część odzienia do drzwi jego sypialni ktoś zapukał. Draco szybko poprawił kołnierz koszuli i krzyknął:
- Proszę!
Drzwi wpierw skrzypnęły, a potem ustąpiły pozwalając, by kobieta znajdująca się za nimi mogła swobodnie przekroczyć próg pomieszczenia. Miała na sobie ciemnoniebieską szatę, a jej oczy wyrażały tylko smutek i rozgoryczenie.
- Witaj, mamo - Draco usiadł na szmaragdowym fotelu i z nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w okno przed sobą.
- Draco, jak się czujesz? - kobieta czuła lekką irytacje postawą swojego syna, a jednocześnie dziwiła się, jak jest on w stanie wytrzymać w takim spokoju.
Mężczyzna prychnął i przelotnie spojrzał na rodzicielkę.
- A jak mam się czuć?- ból, z jakim wypowiadał poszczególne słowa, przyprawiał o ciarki na plecach. - Czuję się wręcz fantastycznie! Wyśmienicie! Jak nowo narodzony! Już. Wiem. Czego. Brakowało. Mi. Przez. Tyle. Lat - wysyczał, lecz z każdym następnym ruchem, jego głos stawał się drżący i niepewny.
- Musisz sobie poradzić. Jesteś dzielnym chłopcem. Moim dzielnym, dużym chłopcem.
- Wiem, mamo. Nie rozmawiajmy o tym. Przyszłaś tu w konkretnych zamiarach? - Jak on nie cierpiał łez w oczach tej kobiety. Wolał widzieć największe zbrodnie mugolskiego i magicznego świata. Mógłby zniknąć lub zostać zamkniętym w pustym pomieszczeniu bez okien i drzwi. Mógłby mordować, gwałcić i pozbawiać życia niewinnych, skalując ich ciała grzechem. Mógłby stać się chorym sadystą i znęcać się nad boga winnymi ludźmi, rozrywać ich wnętrzności i w najbrutalniejszy sposób pozbawiać tchu. Mógłby ich dusić i śmiać im się prosto w twarz, widząc jak ulatuje z nich życie. Ale nie mógł widzieć cierpiącej Narcyzy. Mimo, iż, na co dzień przybierał maskę największego drania, miał uczucia. Kochał rodzinę ponad wszystkie świętości świata i byłby w stanie zginąć ratując je życie.
-Tak - kobieta wyrwała go z zadumy. - Chcę porozmawiać z Severusem, by ten wyważył dla ciebie wywar tojadowy.
Mężczyzna zamilkł na chwilę. Sam nie pomyślał o tym, by poprosić o pomoc nauczyciela eliksirów, a przy tym wieloletniego przyjaciela rodziny, Severusa Snape'a. Zdał sobie sprawę, że jeśli mężczyzna nie zawiedzie, jego życie będzie trochę łatwiejsze.
- Gdy nadejdzie pełnia, Severus cię poinformuje i pokieruje.
- Dziękuję ci, mamo.
Gdy dłoń kobiety spoczęła na klamce, młodemu Malfoyowi przypomniało się coś bardzo ważnego.
- Zaczekaj!- chłopak podszedł do matki, stanął najbliżej jak to było możliwie nie dotykając jej ciała i szepnął:
- Czy...czy ktoś z nich będzie chciał mnie jutro zawieść na stację Kings Cross?
- Nie bój się. Ja cię tam zaprowadzę.
Draco targnięty chwilą przytulił matkę, a ta zaczęła mruczeć mu pocieszające słowa.
- Jesteś silny... Poradzisz sobie. Zawsze będę przy Tobie.
- Dziękuję, że jesteś.
I znów ogarnęła go nostalgia.
***
Nim się
obejrzał stał na stacji Kings Cross, na peronie 9 i 3/4 i znów trzymał w
ramionach tę kobietę. Tę, która pomagała mu w najtrudniejszych chwilach i tę,
którą właśnie opuszczał na długie pół semestru.
- Pisz, jeśli coś się stanie. Jeśli potrzebujesz pomocy idź do Severus'a, on ci pomoże.
- Tak , już wszystko wiem.
- Idź już, pociąg za chwilę odjeżdża.
- Do zobaczenia - Draco cmoknął matkę w policzek i natychmiast znikł w tłumie uczniów zmierzającym w stronę Exspresu Hogwart numer pięć tysięcy dziewięćset siedemdziesiąt dwa. Draco zajął miejsce w przedziale ślizgonów, uprzednio pakując swoje walizki na półkę nad nim. Chwilę później dołączyli do niego Blaise Zabini i Pansy Parkinson.
- Cześć, Draco! Jak ci minęły wakacje? - zagadał zainteresowany Mulat.
- Ujdą - nie chciał zwierzać się z swoich problemów. Nie teraz. Nie tutaj. Miał czas by o wszystkim powiadomić Blaise'a. Zabini był jego przyjacielem. Był mądrym, szanowanym ślizgonem z smykałką do eliksirów. Nigdy się nie wywyższał i krył w cieniu. Był zupełnym przeciwieństwem Crabby'a i Goyle'a. Dwaj mięśniacy z jego domu, poza strachem, jakim napawali młodszych uczniów, nie mogli pochwalić się sprytem czy inteligencją. Co innego Blaise. Był jednym z mądrzejszych uczniów i choć nie wyrywał się do odpowiedzi, jak to w zwyczaju miała "najinteligentniejsza dziewczyna od czasu Roweny Ravenclaw oraz Panna-Wiem-To-Wszystko", był ceniony przez nauczycieli. Za to go lubił. Nie dociekał prawdy, gdy nie było potrzeby, nie wywyższał się, ale zawsze umiał wysłuchać i wesprzeć przyjaciela dobrą radą. Po kilku minutach rozpoczęli swobodną konwersacje na temat ostatnich kilku dni, oczywiście nikt nie miał odwagi, by pytać Dracona o to co wydarzyło się w jego życiu.
Podróż minęła mu szybko i nim się obejrzał stał na wybrukowanej drodze prowadzącej wzdłuż drzew, do postoju, gdzie czekały na nich wozy, które za zadanie miały przewieść uczniów pod bramy Hogwartu. Żwawym krokiem pokonał dzielącą go odległość i wsiadł do powozu. Dopiero w tym roku zauważył, że nie jeżdżą one same. Do przedniej ramy karocy, na mocarnym, czarnym pasie przywiązane było stworzenie wyglądem przypominające konia. Słyszał już o tych niezwykle mądrych zwierzętach. Testrale były bardzo chude. Czarna, lśniąca skóra oblepia szkielet tak, że widać było niemal każdą kość. Ich oczy były puste, białe i pozbawione źrenic. Pierwszym, co rzuciło się w oczy młodemu Malfoyowi były olbrzymie, czarne, błoniaste skrzydła, które w przeciwieństwie do abraksanów nie miały żadnych piór. Stworzenie odstraszało samym swym wyglądem nic dziwnego, że zobaczyć je mogli tylko nieliczni. Testrale przywodziły na myśl omen śmierci, uważało się, że ludzie, którzy je widzą są skazani na potępienie. Wzięło się to z tego, iż ujrzeć je mogli tylko ci, którzy widzieli czyjąś śmierć oraz zrozumieli, co to oznacza.
Draco chwilę się zastanowił i zrozumiał. Co prawda widział już wcześniej czyjąś śmierć, jednak miał wtedy z dwanaście lat i nie rozumiał grzechu, jakim okalała się osoba, która dopuściła się zbrodni na ludzkiej naturze. Teraz to zrozumiał. Pojął, że morderstwo to darmowy bilet do piekła, z którego nie ma wyjścia. A zrozumiał to dopiero po śnie, jaki dręczył jego duszę kilka dni temu. A potem przypomniał sobie zdarzenia z pierwszego spotkania śmierciożerców.
Gdy znalazł się już przy stole Slytherinu do Wielkiej Sali dużą grupką wlali się pierwszoroczniacy. Z braku lepszego zajęcia zaczął przyglądać się, jak co jakiś czas wystraszony dzieciak podchodzi do podium, by nałożyć na głowę tiarę przydziału, której zadaniem jest rozsądne przydzielenie go do jednego z czterech domów.
Gdy wszyscy nowi uczniowie zajęli wskazane im miejsca przy stołach, do podium powolnym krokiem zaczął zmierzać Albus Dumbledore. W Draconie coś zastygło. Widząc tego sędziwego, pociesznego staruszka zaczął zastanawiać się, jak ma go zabić nie żałując przy tym własnych uczynków.
- Witajcie po długiej przerwie! - głos, choć ochrypły wskazywał na życzliwość i radość, która emanowała od starca. - Mam nadzieję, że wasze wakacje były udane oraz, że nowy rok zaowocuje w sukcesy! Chciałbym przedstawić wam mojego przyjaciela profesora Slughorna, który zgodził się objąć posadę nauczyciela eliksirów.
Twarze wszystkich uczniów poderwały się, urywając zaczęte rozmowy i w skupieniu przyglądały się starszemu czarodziejowi, który wstał z swojego ówczesnego miejsca i z gracją skłonił się w stronę uczniów. Z jego gęstych lśniących włosów nic już nie pozostało. Agrestowe, nieco wyłupiaste oczy prześlizgiwały się po stołach, by na dłuższą chwilę zatrzymać się na podopiecznych Salazara Slytherina. Mimo, iż stał za stołem nauczycielskim, można było zauważyć, że mężczyzna ten jest dość niski i dźwiga ze sobą ciężar własnego brzucha. Kształtem przypominał wielką, dmuchaną bańkę, która szybuje pośród chmur. Po przetrawieniu informacji, uczniowie zdali sobie sprawę, że nowy nauczyciel zastąpił ich wcześniejszego mistrza eliksirów, na tak ważnym, szanowanym stanowisku. W sali słychać było przyciszony gwar rozmów, uczniów z wszystkich domów.
- Profesor Snape w tym roku będzie nauczał obrony przed czarną magią. Teraz możecie zająć się kolacją! Smacznego!
Draco nie miał ochoty na kolację, chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim dormitorium i zapaść w długą, przyjemną drzemkę. Miał nadzieję, że tej nocy nie nawiedzi go żaden zły sen. Wstał i nie oglądając się za siebie ruszył w stronę lochów, a za nim powędrowały żeńskie spojrzenia połowy Hogwartu.
- Pisz, jeśli coś się stanie. Jeśli potrzebujesz pomocy idź do Severus'a, on ci pomoże.
- Tak , już wszystko wiem.
- Idź już, pociąg za chwilę odjeżdża.
- Do zobaczenia - Draco cmoknął matkę w policzek i natychmiast znikł w tłumie uczniów zmierzającym w stronę Exspresu Hogwart numer pięć tysięcy dziewięćset siedemdziesiąt dwa. Draco zajął miejsce w przedziale ślizgonów, uprzednio pakując swoje walizki na półkę nad nim. Chwilę później dołączyli do niego Blaise Zabini i Pansy Parkinson.
- Cześć, Draco! Jak ci minęły wakacje? - zagadał zainteresowany Mulat.
- Ujdą - nie chciał zwierzać się z swoich problemów. Nie teraz. Nie tutaj. Miał czas by o wszystkim powiadomić Blaise'a. Zabini był jego przyjacielem. Był mądrym, szanowanym ślizgonem z smykałką do eliksirów. Nigdy się nie wywyższał i krył w cieniu. Był zupełnym przeciwieństwem Crabby'a i Goyle'a. Dwaj mięśniacy z jego domu, poza strachem, jakim napawali młodszych uczniów, nie mogli pochwalić się sprytem czy inteligencją. Co innego Blaise. Był jednym z mądrzejszych uczniów i choć nie wyrywał się do odpowiedzi, jak to w zwyczaju miała "najinteligentniejsza dziewczyna od czasu Roweny Ravenclaw oraz Panna-Wiem-To-Wszystko", był ceniony przez nauczycieli. Za to go lubił. Nie dociekał prawdy, gdy nie było potrzeby, nie wywyższał się, ale zawsze umiał wysłuchać i wesprzeć przyjaciela dobrą radą. Po kilku minutach rozpoczęli swobodną konwersacje na temat ostatnich kilku dni, oczywiście nikt nie miał odwagi, by pytać Dracona o to co wydarzyło się w jego życiu.
Podróż minęła mu szybko i nim się obejrzał stał na wybrukowanej drodze prowadzącej wzdłuż drzew, do postoju, gdzie czekały na nich wozy, które za zadanie miały przewieść uczniów pod bramy Hogwartu. Żwawym krokiem pokonał dzielącą go odległość i wsiadł do powozu. Dopiero w tym roku zauważył, że nie jeżdżą one same. Do przedniej ramy karocy, na mocarnym, czarnym pasie przywiązane było stworzenie wyglądem przypominające konia. Słyszał już o tych niezwykle mądrych zwierzętach. Testrale były bardzo chude. Czarna, lśniąca skóra oblepia szkielet tak, że widać było niemal każdą kość. Ich oczy były puste, białe i pozbawione źrenic. Pierwszym, co rzuciło się w oczy młodemu Malfoyowi były olbrzymie, czarne, błoniaste skrzydła, które w przeciwieństwie do abraksanów nie miały żadnych piór. Stworzenie odstraszało samym swym wyglądem nic dziwnego, że zobaczyć je mogli tylko nieliczni. Testrale przywodziły na myśl omen śmierci, uważało się, że ludzie, którzy je widzą są skazani na potępienie. Wzięło się to z tego, iż ujrzeć je mogli tylko ci, którzy widzieli czyjąś śmierć oraz zrozumieli, co to oznacza.
Draco chwilę się zastanowił i zrozumiał. Co prawda widział już wcześniej czyjąś śmierć, jednak miał wtedy z dwanaście lat i nie rozumiał grzechu, jakim okalała się osoba, która dopuściła się zbrodni na ludzkiej naturze. Teraz to zrozumiał. Pojął, że morderstwo to darmowy bilet do piekła, z którego nie ma wyjścia. A zrozumiał to dopiero po śnie, jaki dręczył jego duszę kilka dni temu. A potem przypomniał sobie zdarzenia z pierwszego spotkania śmierciożerców.
Gdy znalazł się już przy stole Slytherinu do Wielkiej Sali dużą grupką wlali się pierwszoroczniacy. Z braku lepszego zajęcia zaczął przyglądać się, jak co jakiś czas wystraszony dzieciak podchodzi do podium, by nałożyć na głowę tiarę przydziału, której zadaniem jest rozsądne przydzielenie go do jednego z czterech domów.
Gdy wszyscy nowi uczniowie zajęli wskazane im miejsca przy stołach, do podium powolnym krokiem zaczął zmierzać Albus Dumbledore. W Draconie coś zastygło. Widząc tego sędziwego, pociesznego staruszka zaczął zastanawiać się, jak ma go zabić nie żałując przy tym własnych uczynków.
- Witajcie po długiej przerwie! - głos, choć ochrypły wskazywał na życzliwość i radość, która emanowała od starca. - Mam nadzieję, że wasze wakacje były udane oraz, że nowy rok zaowocuje w sukcesy! Chciałbym przedstawić wam mojego przyjaciela profesora Slughorna, który zgodził się objąć posadę nauczyciela eliksirów.
Twarze wszystkich uczniów poderwały się, urywając zaczęte rozmowy i w skupieniu przyglądały się starszemu czarodziejowi, który wstał z swojego ówczesnego miejsca i z gracją skłonił się w stronę uczniów. Z jego gęstych lśniących włosów nic już nie pozostało. Agrestowe, nieco wyłupiaste oczy prześlizgiwały się po stołach, by na dłuższą chwilę zatrzymać się na podopiecznych Salazara Slytherina. Mimo, iż stał za stołem nauczycielskim, można było zauważyć, że mężczyzna ten jest dość niski i dźwiga ze sobą ciężar własnego brzucha. Kształtem przypominał wielką, dmuchaną bańkę, która szybuje pośród chmur. Po przetrawieniu informacji, uczniowie zdali sobie sprawę, że nowy nauczyciel zastąpił ich wcześniejszego mistrza eliksirów, na tak ważnym, szanowanym stanowisku. W sali słychać było przyciszony gwar rozmów, uczniów z wszystkich domów.
- Profesor Snape w tym roku będzie nauczał obrony przed czarną magią. Teraz możecie zająć się kolacją! Smacznego!
Draco nie miał ochoty na kolację, chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim dormitorium i zapaść w długą, przyjemną drzemkę. Miał nadzieję, że tej nocy nie nawiedzi go żaden zły sen. Wstał i nie oglądając się za siebie ruszył w stronę lochów, a za nim powędrowały żeńskie spojrzenia połowy Hogwartu.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam!
Rozdział został napisany w ekspresowym tempie kilku godzin, także postanowiłam się podzielić nim trochę wcześniej.
Draco w końcu opuścił Malfoy Manor!
Zobaczymy jak dalej potoczą się losy naszego przyjaciela.
Rozdział następny najprawdopodobniej ukażę się w trakcie moich ferii zimowych.
Do zobaczenia.
Witaj :)
OdpowiedzUsuńRobi się coraz ciekawiej... Draco wilkołakiem... No ie wiem, czy to tak łatwo ukryje. Hermiona już w 3 klasie odkryła tajemnice Remusa. Myślę, że Malfoy będzie musiał się podzielić swoim sekretem z Granger :)
No cóż czekam na Hermionę :)
Bardzo podoba mi się jak opisałaś Blaisa! :)
Czekam na next
Pozdrawiam i życzę weny
Anna-medium
Draco wilkołakiem? No no nieźle ;) Ciekawe jak długo uda mu się to ukryć... Pewnie Hermiona go przejrzy :D ahh ta jej inteligencja i spostrzegawczość. Czekam na dramione!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Arcanum Felis
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/