Rozdział szósty - Tojad




Wielu spośród żyjących zasługu­je na śmierć. A nieje­den z tych, którzy umierają, zasługu­je na życie. Czy możesz ich im ob­darzyć? Nie bądź tak pochop­ny w fe­rowa­niu wy­roków śmier­ci. Na­wet bo­wiem najmędrszy nie wszys­tko wie. - John Ronald Reuel Tolkien 




- Blaise? - Draco pochylał się nad przyjacielem w czasie sporządzania eliksiru. Minęła już połowa wyznaczonego czasu, a wywar Dracona nadal był istną porażką. Nic mu nie wychodziło. Chciał się skupić na zadaniu, ale po jego głowie wciąż pałętały się niechciane myśli. Skupienie i koncentracja powtarzał w duchu, lecz to nadal mu nie pomagało. Do jego umysłu pojedynczo wkradały się kompletnie niepotrzebne w tej chwili informacje i obserwacje. W chwili, gdy chciał skupić się na eliksirze, zaczął przypominać sobie ze szczegółami, a to wczorajszą podróż, a to rozmowę z Blaise'em. Takie szczegóły zupełnie nie były mu teraz przydatne, wątpił czy kiedykolwiek będzie chciał wracać, nawet w wspomnieniach do niektórych chwil. Brak skupienia, odciskał swoje piętno na samopoczuciu i ocenach młodego czarodzieja. Za mało sypiam. Tak to na pewno to...na pewno to powtarzał.
    Kłamstwo powtarzanie wiele razy staje się prawdą.
    Dlatego też, przekonanie Dracona co do swojej dekoncentracji, nie zmieniło się podczas lekcji nawet o jotę.
- Draco? - Blaise Zabini przyglądał mu się z nieodgadnioną mimiką twarzy. Mężczyzna wyprostował się, po czym zmarszczył brwi i spojrzał na ciemnoskórego przyjaciela. Jego oczy błyszczały rozbawieniem, a ich ciemna barwa wydawała się rozpływać w gorzką czekoladę.
- Blaise? - powtórzył kwestie sprzed minuty i nadal nie mógł odczytać zamiarów przyjaciela. Ta rozmowa nie była normalna. Chociaż, czy wymianę dwóch słów można nazwać rozmową?
Towarzysz konwersacji zaśmiał się histerycznie. Choć śmiech był cichy, jego oczy płonęły rozbawieniem. Dźwięk ten rozbrzmiewał przez chwilę w najbliższym otoczeniu. Potem ucichł, aż w końcu zamilkł.
- Po prostu jesteś zabawny...czasem. Gdybyś widział swoją minę - uśmiechnął się do kolegi swym firmowym uśmieszkiem tylko po to, by go udobruchać. Wkurzony Malfoy to zły przyjaciel do rozmów.
- Przepraszam - dodał widząc wkurzoną twarz przyjaciela. - O co chodziło na samym początku?
Draco przewrócił oczami i błagalnym tonem powiedział:
- Chciałem tylko piołun, tylko piołun, Blaise.
- Mogłeś to powiedzieć na początku - chłopak zrobił oburzoną minę i zerknął w stronę swego bulgoczącego kociołka.
- Piołun, Blaise! - Rozdrażniony do granic możliwości Draco zacisnął dłonie w pięści i czekał na tak długo upragniony produkt. Blaise wzrokiem szybko ogarnął znajdujący się przed nim stół. Był cały zawalony pergaminami, piórami, tuszami, korzenia sopophorusa, waleriany...i jedynym niewykorzystanym korzeniem piołunu! Podniósł bulwę i uśmiechając się przy tym podał przyjacielowi.
- Dzięki - słowo ledwo przeszło przez zaciśnięte zęby Dracona. Chłopak ścisnął mocno dłoń, w której znajdował się korzeń, uniósł głowę w górę i zaczął liczyć do pięciu.
    Jeden...
    Dwa...
    Trzy....
    Cztery....
    Pięć!
    Gdy uspokoił swoje lekko poszarpane nerwy, wrócił do pracy, która przy okazji zbyt dobrze mu nie wychodziła. Gdy uświadomił sobie, że z eliksiru i tak nic mu nie wyjdzie, postanowił przerwać pracę i w spokoju czekać na koniec zajęć.
- Jasne... - Blaise posłał mu pobłażliwy uśmieszek i wrócił do sporządzania własnego wywaru.
- Na twoim miejscu też bym odpuścił.
- O co ci chodzi? - zmarszczył brwi, przestając na chwili mieszać w kociołku.
- Poza mną, tobą i Granger, nikt nie ma szansy, by stworzyć  eliksir "powyżej oczekiwań" - w tej chwili zerknął w stronę młodej gryfonki, która z zapałem sprawdzała coś w księdze do eliksirów. - Granger jest bardziej zmotywowana niż ty - kończąc te słowa znów odwrócił głowę w stronę szkolnego partnera.
- Skąd wiesz, czym motywuję się ja, a czym ona? - Draco podniósł brew i lekko się uśmiechnął.
- Widzę.
- Akurat.
- Koniec tematu - Blaise prychnął pod nosem i wrócił do przerwanej czynności.
    Draco siedział do końca lekcji nad swoim niezakończonym eliksirem i rozmyślał o rzeczach, które mógłby motywować jego przyjaciela do skończenia tego zadania. Nic szczególnego nie przyszło mu do głowy. Gdy usłyszał dźwięk, oznajmujący przerwę obiadową, nie oglądając się za siebie wybiegł z klasy.

***

- Ten Malfoy jest jakiś dziwny ostatnio - głośno wyrażał swoją opinię Harry, siedząc przy stole gryfonów w Wielkiej Sali. Hermiona przewróciła oczami, według niej, podejrzewanie Malfoya o śmierciożerstwo, było po prostu śmieszne.
- Hermiono nie patrz tak! On może mieć rację - Ron zawtórował przyjacielowi i włożył do ust kolejny kawałek soczystego kurczaka.
- Pomyślcie logicznie - próbowała przekonać chłopaków do swojej racji. - Voldemort - tu ściszyła głos - nie przyjąłby w swoich szeregach dziecka. Tak chłopaki, Malfoy, tak jak i my- podkreśliła - to wciąż dziecko. Śmierciożercy zabijają, torturują, znęcają się. Nie wierzę, aby Malfoy mógł być jednym z nim. Jest egoistyczną świnią, ale na pewno nie jest mordercą. - Chłopacy sceptycznie podchodzili do tłumaczeń Hermiony uważając, że coś musiało być na rzeczy. Ślizgon nie mógł tak z dnia na dzień, uspokoić swoich wrednych zachowań. Poza tym, widzieli go w sklepie Borgina i Bruksa jeszcze w czasie trwania wakacji. Nikt z normalnymi zamiarami nie udaję się na Śmiertelny Nokturn.
- Ja i tak nie odpuszczę. Dowiem się, co knuje ta wredna tchórzofretka. - Ron uśmiechnął się, w buzi nadal przeżuwając kawałek kurczaka.
- Dziś mam mieć pierwszy patrol z Malfoyem, zobaczymy, co podejrzanego - podkreśliła sceptycyzm, z jakim podchodziła do tego wszystkiego - stało się z jego zachowaniem.
- Dobry pomysł!
- Jesteś genialna, Hermiono!
- Wiem. Tyle razy już mi to powtarzaliście - uśmiechnęła się do nich i zaczęła jeść swoje pieczone ziemniaczki. Chłopacy przewrócili oczami i również wrócili do swoich ubrudzonych talerzy.

***

   Pochłaniała go głębia fotela i ciepło bijące z kominka. Zielono-granatowa poświata lamp opadała na twarz zmęczonego chłopaka. Blada buzia i stalowo-niebieskie oczy, skierowane były w stronę ciemnego sufitu. Ręce miał rozłożone i opuszczone po oby dwóch stronach swego tułowia. Było mu zimno. Siedział przed samym kominkiem, jednak przez jego ciało nadal przechodziły nieokiełznane dreszcze. Pokój wspólny ślizgonów był prawie pusty. Wszyscy domownicy znajdowali się w Wielkiej Sali i zajadali się pysznościami, przyrządzonymi przez skrzaty. Draco nie miał ochoty na jedzenie. Zdawał sobie sprawę, że nieustannie omija mistrza eliksirów, teraz nauczyciela obrony przed czarną magią. Potrzebował pomocy, to było oczywiste. Jednak nie chciał, by jakikolwiek zwolennik idei czarnego pana podawał mu swoje ręce w ramach rozwiązania problemu. Nie ufał Snape'owi na tyle, by oddać na jego władanie część własnego życia. Snape był graczem. Dobrym i ważnym. Nikt tak naprawdę nie mógł jasno powiedzieć po której stronie się znajduje. Umiał omamić tylko po to, by dostać to, czego tak bardzo potrzebuje. Widoczna była zmiana, jaką przeszedł Severus w drodze do uznania. Ktoś jednak musiał mu pomóc, sam nie da sobie rady. Po upływie kilku minut, przez kamienną ścianę zaczęli przelewać się pojedynczy uczniowie domu Salazara. Wlewali się do salonu i w grupkach siadali przy kanapach. Wszyscy omijali miejsce, w którym siedział zamyślony Draco.
- Profesor Snape prosi pana do swego gabinetu - kilka minut później przed Draconem stanął chłopiec, który nie mógł mieć więcej niż dwanaście lat. Był wystraszony. Stał zgarbiony i z wyczekiwaniem spoglądał na Malfoya, czekając, aż ten da mu znak, by mógł odejść, co z przyjemnością by uczynił.
Draco podniósł wzrok znad pergaminu i spojrzał na chłopaka.
- Nie przyjdę.
- Ale - zaczął się jąkać i plątać we własnych wypowiedziach. - Profesor mówi, że to ważne, że musi pan przyjść.
Strach tak łatwo omamia..
- Nie mów do mnie na pan i przekaż profesorowi, że nie mam ochoty z nim rozmawiać - przywiódł na twarz sarkastyczny uśmieszek i pobłażliwie przyglądał się chłopakowi, który z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem robił się czerwony.
- Ale profesor powiedział, że go nie obchodzi, że nie chcesz, że masz przyjść inaczej czeka cię szlaban.
- Nie kłam - wysyczał z wyczuwającym jadem w głosie.
- Nie kłamię - wyjąkał.
- Dobra, pójdę do profesora i zapytam się, co też takie ważnego się stało, że chciał mnie zobaczyć. Pasuję ci taki układ? - Draco wstał, dzięki czemu przewyższał chłopaka o ponad trzy głowy. Ten nic nie odpowiedział, tylko szybko udał się w stronę chłopięcych dormitoriów.

***

   Zamaszystym krokiem przechadzał się po opustoszałych korytarzach, zmierzając do gabinetu opiekuna swojego domu. Nie był ucieszony na myśl o tym spotkaniu, jednak wolał dłużej tego nie zwlekać. Nie wiedział, kiedy zaczną się pierwsze widoczne objawy. Nie miał pojęcia jak sam ma sobie z nimi poradzić i co robić w sytuacji zagrożenia własnego życia. Podszedł do drzwi i zapukał w nie trzy razy. Po chwili dało usłyszeć się szum, a następnie klamka opadłą w dół, a wejście otworzyło się, wpuszczając do środka nowego gościa. Severus obszedł swoje biurko i usiadł na wcześniej zajmowanym miejscu. Tak przynajmniej wydawać się mogło Draconowi. Arystokrata ruszył w ślad za nim i zajął miejsce na przeciw.
- Cieszę się, że w końcu do mnie przyszedłeś - każde słowo przeciągało się w nieskończoność, głos Snape'a był stanowczy i opanowany.
- Wzywałeś mnie - kolejny syk tego dnia.
- Mam ci pomóc, nie bądź tak opryskliwy.
- Jestem jak najbardziej spokojny. Matka powiedziała, że jesteś jedyną osobą, która jest w stanie mi pomóc. Ja jednak nie chcę twojej pomocy, zrozum. - Jego oczy wysyłały błyskawice, umysł wariował, lecz głos był trzeźwy. Snape wstał, oparł dłonie o brzeg biurka i pochylił się w stronę chłopaka.
- Tylko ja mogę ci pomóc.
Draco również stracił panowanie nad sobą, wstał i pięścią uderzył o stół.
- Nie potrzebuję twojej pomocy!
Snape zaśmiał się krótko, po czym znów opadł na fotel - dla Dracona śmiech ten wydawał się chory i wciąż rozbrzmiewał w jego głowie, nie dając spokoju.
- O czym my mówimy Draco? - wspomniany zrobił zdziwioną minę, lecz pozostał w swojej buntowniczej postawie.
- A o czym ty mówisz? - to wszystko nie trzymało się kupy. Miał tyle spraw na głowie, tyle niesprawdzonych myśli i domyśleń. Tyle problemów, z którymi został sam.
- Po pierwsze Draco, jestem twoim profesorem, należy mi się trochę szacunku. Po drugie, twoja matka prosiła mnie o pomoc w sprawie - zamyślił się - twojego zwierzęcego zachowania - dokończył i z wyczekiwaniem spoglądał na chłopaka. Jego zachowanie go śmieszyło. Był młody, z chmurą buzujących w nim hormonów. I choć samemu Snape'owi było żal Dracona i sytuacji w jakiej się znalazł, trudno było mu pomóc. A najgorsze było to, że on sam nie chciał przyjąć tej pomocy, obojętnie z czyich rąk.
- Pierwsza kwadra zacznie się za tydzień - kontynuował - już wtedy musisz zażyć jedną dawkę wywaru tojadowego.
- Przyrządzisz go? - wyprostował się i zaczął niespokojnie poruszać się po gabinecie nauczyciela. Był zniecierpliwiony, a równocześnie zaczął już odczuwać pierwsze nieprzyjemne skutki całej sytuacji. Z powodu otępienia i zmęczenia nie mógł się skoncentrować, a do tego wszystkiego dochodziły jego obowiązki względem szkoły i Czarnego Pana. Tego było stanowczo za dużo.
- Jedna fiolka jest już gotowa, ale nie starczy ona na długo.
- Dziękuję.
- Nie dziękuj zawczasu, chłopcze - spoważnieli. Draco stał niedaleko biurka profesora i spoglądał w przestrzeń nad nim. Wiedział, że może na chwilę przestać obarczać się, odpowiedzialnością za swoje własne życie. Jedną pełnie będzie miał załatwioną. Pozostaje mu także sprawa szafki, za której naprawę jeszcze się nie wziął. Nie wierzył sam w swoje poczynania, a jednak - oddał część swojego życia w ręce śmierciożercy. Co za kretyński pomysł. Gorzej to on nie mógł trafić. Ciche krząknięcie przerwało jego kontemplacje. Wywrócił oczami i zerknął w stronę profesora, który zdążył już wstać z miejsca i teraz znajdował się kawałek od arystokraty.
- Naprawdę czasem jesteś jak stary nietoperz - Snape zmarszczył brwi i posłał mu pytający wzrok.
- A nie ważne - ponownie powtórzył swą czynność. - Mogę już iść?
- Powinieneś już iść - zgodził się z chłopakiem. - Za pół godziny patrolujesz korytarze - profesor obszedł go, podszedł do drzwi, otworzył je i ręką zaprosił młodzieńca do wyjścia. Draco wcale nie był przeciwny zakończeniu tej rozmowy, więc bez zbędnych ceregieli opuścił gabinet.

***

   Zmierzając w stronę pokoju wspólnego, zastanawiał się, po co mu do tego wszystkiego te cholerne patrole, jakby Granger sama nie mogła sobie poradzić. Też mi coś, pomyślał i przekroczył próg salonu. Kilka par pytających oczu zwróciło się w jego stronę, lecz on szybko je zbył, wzrokiem szukając tylko tego jednego domownika. Zabini!
- Blaise! - ciemnoskóry chłopak obrócił się na oparciu fotela, gdy zobaczył swojego przyjaciela szybko wstał i w dwóch krokach znalazł się tuż przy nim.
- Idę na patrol - tu posłał koledze spojrzenie spod byka i kontynuował - będę za dwie godziny. Poczekaj na mnie, chcę z tobą porozmawiać.
- A to nie może zaczekać do jutra? - mruknął i jakoby chcąc usprawiedliwić swój brak entuzjazmu, ziewnął ostentacyjnie.
- Nie, nie może. Idź się prześpij, a gdy przyjdę to cię obudzę - jego spojrzenie mówiło samo za siebie: Blaise, to cholernie ważne. - Muszę iść, nie mogę spóźnić się na patrol - odwrócił się i zaczął zmierzać w stronę dziury pod ścianą, gdy usłyszał głos:
- Udanego patrolu z Granger! -  był to nikt inny jak Pansy, która szczerzyła swoje białe ząbki do Draco. Ten obrócił się na pięcie i  również posłał jej półuśmiech, może bardziej przypominało to kwaśny grymas, choć dla niego i tak było to nieistotne - po czym ironicznym tonem rzekł:
- Dwie godziny ze szlamą, to jest to, o czym marzę.
Potem była tylko lawina śmiechu.

***

   Hermiona Granger już od pięciu minut czekała pod Wielką Salą. Była podekscytowana swoim pierwszym patrolem. Miała nadzieję, że podczas jej kadencji jako prefekt naczelny, w szkole nie stanie się nic nieprzyjemnego. Zapomniała tylko o jednym szczególe: Swoje patrole będzie musiała wypełniać razem z tym zarozumiałym kretynem. Prychnęła pod nosem i odwróciła się w stronę wejścia do lochów. Właśnie wtedy z ciemności, która pochłaniała część korytarza, wyłonił się Draco. Już z tej odległości zauważyła, że jest nienaturalnie blady, nawet jak na siebie.
- Cześć - przywitała się grzecznie, co nakazywało jej dobre wychowanie i nie czekając na przywitanie z ust ślizgona, na co nie liczyła, zaczęła mówić:
- Mamy wspólnie patrolować korytarze, od parteru do siódmego piętra włącznie. Patrole odbywać się będą trzy razy w tygodniu i proszę cię, byś się na nie spóźniał. Nie mam ochoty włóczyć się z tobą całą noc, rozumiesz?
    Ale Draco jej nie słuchał, stał niedaleko niej i przyglądał się, przysyłając na twarz jeden z kpiących uśmieszków.
- Skończyłaś? - jego głos był twardy i przynosił na myśl zamarzniętą górę lodową. Ta tylko prychnęła, odwróciła się i zaczęła wspinać po marmurowych schodach, a Draco nie mając wyboru, podążył za nią.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i przyszedł czas na trochę dialogów.
Akcja powoli mknie do przodu, z czego sama jestem zadowolona.
Rozdział siódmy, pojawi się za tydzień (prawdopodobnie).
Miłego czytania!

Komentarze

  1. Draco jaki rozdrażniony oby tylko kogoś nie zaatakował. Szkoda mi go mam nadzieję, że pogada Blaise'em.
    Hermiona i te jej wykłady oczywiście czekam na patrol :D
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    zapraszam do siebie może Ci się spodoba zostaw po sobie ślad
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cud, miód i orzeszki :D Nie będę pisała dalej komentarza, bo boję się, że nie ujmę wszystkiego ;D To wyraża więcej niż tysiąc słów :)
    Świetny rozdział!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział ❤
    Idealnie połączyłaś dialogi z opisami! :) Trochę szkoda, że w tym rozdziale nie opisałaś patrolu, ale to Twoja decyzja ;)
    I nie mogę doczekać się pierwszej zmiany Draco... Nie życzę mu źle, ale ciekawość mnie po prostu zżera od środka :D
    Mam nadzieję, że rozdział będzie szybko ;)
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny,
    Feltson
    accio-love-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz