Rozdział trzeci - Fenrir



   Syn wraz z matką zmierzali w stronę jadalni. Korytarze, po których się poruszali były ciemne i dawały poczucie chłodu, panującego w całym domostwie. Draco źle czuł się w tym domu. W nocy widział twarze zmarłych czarodziejów i mugoli, ukryte w murach posiadłości. Słyszał ich krzyki i błaganie o litość. Choć w każde trudne dni wydawało mu się, jakby to właśnie on był odpowiedzialny za wszystkie krzywdy tego świata, nie mógł temu zapobiec.
   Gdy stanęli pod drzwiami prowadzącymi do jadalni wstrzymali oddech, a następnie przekroczyli ich próg. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu był rozżarzony płomień kominka. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające ród Malfoyów, oraz kilka innych mniej, lub bardziej ważnych kompozycji. Każdy ich element miał symbolizować część duszy samych właścicieli.
   Nad samym kominkiem wisiał obraz Michała Anioła przedstawiający Sąd Ostateczny. W jego centrum ukazany był Jezus Chrystus w świetlistej powłoce, jako sędzia karzący za grzechy. I tak jak Bóg karał swoich ludzi, tak teraz Draco czekał na pierwsze osądy wymierzone mu z rąk sprawiedliwości. Wiedział, że nie zasługuję na surową sankcje, jednak w ich świecie, ktoś inny sprawował władzę, ktoś, kto nigdy nie powinien jej otrzymać. Ten ktoś był bezwzględny, nie miał ludzkich uczuć, bo wcale nie należał do stworzeń, które mogły oznaczać się ludzkim uosobieniem.
  
Draco zasiadł za stołem, do którego powolnym krokiem zmierzali inni śmierciożercy. Zebranie zaczynało się punkt dziewiąta - mają niecałe dwie minuty pomyślał. Gdy już wszyscy zajęli swoje pozycje do sali wszedł ten, którego wszyscy najbardziej wyczekiwali. Lord Voldemort dumnie kroczył przez pokój, omiatając spojrzeniem wszystkich niedowiarków.
   Tuż za nim, jak cień podążał Fenrir Greyback. Był to barczysty mężczyzna z wielką szopą matowych szarych włosów. Okryty czarną szatą, która wydawała się przyciasna. Jego głos przywodził na myśl ochrypłe szczekanie psa. Dłonie, które miały szarą barwę, zakończone były długimi, żółtawymi paznokciami. Odór, jaki było od niego czuć, przywodził na myśl mieszaninę mocnych, wstrętnych zapachów: brudu, potu i krwi. Fenrir wzbudzał odrazę w swoich towarzyszach. Był żądnym krwi tyranem, nawet wtedy, gdy przybierał swą ludzką postać. Śmierciożercy za nim nie przepadali, tak samo jak sam Voldemort uważali, że jest brudno krwistą bestią. Właśnie z tego oto powodu nie odznaczał się zaszczytem -jak to sądzili - posiadania mrocznego znaku. Voldemort stanął na środku pomieszczenia i przywitał swoich kompanów.
- Witajcie, cieszę się, że was widzę całych i zdrowych - w jego głosie wyczuwalna była ironia, a uśmiech błąkający się po jego twarzy wyrażał nieme rozbawienie całą sytuacją. Draco spuścił głowę.
   Nie lubił Greybacka, uważał go za niewartego posiadania różdżki czarodzieja. W sali słychać było pomruki, gdy śmierciożercy witali się z swoim panem. Nikt nie odważył się jednak spojrzeć mu w oczy. Byli przesiąknięci strachem i niepewnością każdego jego ruchu. Wiedzieli, że jest bezwzględny i nie zawaha się zabić tego, który będzie kwestionował jego zdanie. 
- Chciałbym wam przedstawić plan działania, którym będziemy się kierować, by w końcu obalić Ministerstwo i samego szanowanego Albusa Dumbledore'a - jego głos syczał. Wszyscy wiedzieli, że na świecie nie ma czarodzieja, którego obawiałby się Voldemort. Był jednak wyjątek - dyrektor Hogwartu był osobą, która wywierała na nim największą presję, obawę i strach. Scabior jako jedyny odważył się odezwać. Wszyscy wiedzieli, że jest pewnym siebie, rozchwianym emocjonalnie czarodziejem. Był szalony - tylko tak można było określić jego poczynania. Nie widział granic moralności, więc przekraczał je za każdym razem.
- Panie mój - mężczyzna wstał i chwiejnym krokiem zaczął  przechadzać się po pomieszczeniu. - Szmalcownicy się wszystkim zajmą, Panie. - Scabior przystanął przy Draconie, a ten zdołał poczuć od niego odór wódki i papierosów. Bełkotał i nie mógł utrzymać się na własnych nogach. Widać, że nawet rano nie odmawiał sobie buteleczki whisky. - Draco, ty mój przyjacielu! Napij się ze mną! Za zwycięstwo! Za Czarnego Pana! - podniósł kieliszek winna znajdujący się przed Draconem i siłą próbował podać go młodemu arystokracie. Młody Malfoy odepchnął od siebie mężczyznę i skrzywił się w grymasie obrzydzenia. 
- Scabior...usiądź - głos Voldemorta, iż cichy wzbudzał grozę we wszystkich obecnych. Najwięksi zwyrodnialcy magicznego świata upadali u stóp Voldemorta, czcząc go jako tego, który pokonał nawet samą śmierć. Gdy atmosfera w jadalni ustabilizowała się, wszyscy obecni znów spojrzeli na swojego przywódcę.
- Już niedługo nastąpi przełomowy moment mojego panowania. Już niedługo pozbędziemy się zarazy, jaką jest Dumbledore, a wraz z nim naszego przyjaciela, Harry'ego Pottera - syk i wstręt wyczuwalny w głosie przyprawiał o ciarki na całym ciele. Dłoń Narcyzy spoczęła na ręce syna i ścisnęła jego palce. Minimalny ruch - tylko na tyle pozwalała jej odwaga, a jednak. Gest pełen wsparcia, oddania i wiecznej miłości podtrzymywał Dracona na duchu.
- Hogwart jest dobrze chroniony, jednak znalazłem sposób by przełamać bariery ochronne zamku i przedostać się przez jego mury. Wszyscy wiemy, że jedyną ostoją jaka trzyma teraz Pottera przy życiu jest odwieczne oddanie Albusowi. Chłopak jest bezmyślny, a teraz..również niestabilny emocjonalnie. Biedny Black, a mógłby być wspaniałym śmierciożercą. - Voldemort nadal siedział w miejscu  i w ciszy obserwował swoich towarzysz. Niezłomny bohater wielu siedzących obok niego sojuszników.
- Musimy wykorzystać daną nam szanse i zaatakować w miejscu, które jest najbliższe i chłopakowi i Dumbledore'owi. Zaatakujemy Hogwart.
   Po tych słowach w sali wybuchła wrzawa. Ludzie mówili przez siebie krytykując własne pomysły i opinie. 
   "jak?"                                                                    
    "kiedy?"
   "to nie możliwe"
   "nie uda nam się"
- Cisza! - podniesiony głos Riddle'a zmusił zebranych do uciszenia swoich zgiełkliwy myśli. - Jesteście dziś nieznośni, uspokójcie się i posłuchajcie, co mam wam do powiedzenia. Naprawdę myślałem, że macie więcej oleju w głowie i domyślicie się jaki jest mój plan. Jednak myliłem się. Wiele trzeba was jeszcze nauczyć. Draconie - tu Voldemort zwrócił się do młodego Malfoya, prosząc go o najwyższą uwagę. - Jak myślisz, jakie będzie twoje pierwsze zadanie? 
   Draco spiął wszystkie mięśnie swego ciała i ostatkiem chęci podniósł się z krzesła, by spojrzeć w twarz swego nowego pana. Jego szaroniebieskie oczy, niegdyś pełne pogardy i niechęci, teraz wyrażały strach, który tak nieudolnie starał się zamaskować. Wziął kilka głębszych oddechów, by ustabilizować drżenie własnego głosu i przemówił, lecz głos miał zimny i niepewny.
- Panie, chcę być twym oddanym sługą i służyć ci własnym ciałem, oddać własną krew za twe panowanie i zginąć, jeśli będzie to konieczne - łgał. Był zbyt słaby. Wiedział, że w tym wszystkim nie chodzi o niego. Był mądrzejszy niż mogłoby się wydawać. Zdawał sobie sprawę, że wszystko złe, co w ostatnich dniach się wokół niego działo, było zasługą jego ojca.
   Voldemort w swojej władzy nigdy nie wyzbył się przyzwyczajeń z życia w sierocińcu. Był mściwy, pragnął zemsty, może było to spowodowane dzieciństwem w, którym musiał się dzielić każdą drobnostką. Był wyśmiewany za swoją inność, a gdy w końcu trafił do Hogwartu  wykorzystywał swoje umiejętności. Był mistrzem retoryki, umiał przekonać wszystkich o swojej racji. Wtedy zaczął się zmieniać. Władza i potęga, jaką osiągną dzięki własnym umiejętnością pozwoliły mu na narcystyczne podejście do własnego życia. Zaczął nienawidzić ludzi, którzy kiedyś wyśmiewali się z niego, poniżali i pogrążali. Pragnął zemsty na tych, którzy w niego nie wierzyli. W chwili obecnej łaknął odwetu na Lucjuszu, wykorzystując w tym jego jedynego syna. Gdyby w tym interesie chodziło o jego życie, zacząłby się zastanawiać nad wagą problemu. Oczywiście nie był samobójcą. Zależało mu na własnym istnieniu, jednakże w grę wchodziło nie tylko jego życie. Narcyza była najważniejszą kobietą w jego życiu. Za nią byłby w stanie zabić lub sam zginąć ratując jej życie. Teraz nie było wyboru. Musiał słuchać się woli Czarnego Pana, inaczej skazałby na śmierć całą rodzinę Malfoyów włączając w to jego ojca. Voldemort zabiłby go, nawet, jeśli ten, był najściślej chroniony w murach Azkabanu.
- Cieszę się, że chcesz być mi oddany - Voldemort przemówił, a ton jego głosu wskazywał, że jest bardzo podekscytowany. - Wczorajszego popołudnia wraz z matką i naszym przyjacielem Fenrirem udałeś się do Borgina i Burkesa?
- Tak, Panie - Draco pokornie uchylił głowę, gdy przemawiał do Voldemorta, stojąc z nim twarzą w twarz. Bał się jego wzroku. Tych przerażająco czerwonych oczu, z których tryskała wielkość jego idei i pewność siebie.
- Tak więc...w czasie szóstego roku nauki masz odnaleźć drugą szafkę i rezolutnie ją naprawić, aż do ukończenia semestru szkolnego. 
   W oczach Dracona pojawiło się przerażenie, jednak tak szybko jak się zjawiło, tak szybko zniknęło, a w jej miejscu znów zagościła obojętność. Tylko jedna osoba zauważyła zmianę na jego twarzy. Plany Voldemorta były jednak nieco inne.
- Gdy naprawisz już szafkę, wezwiesz moich ludzi, a oni powstrzymają zakon, gdy ty będziesz zabijał Dumbledore'a - wszyscy zamarli. Narcyza tępo wpatrywała się w mężczyznę, na którego ustach błąkał się szatański uśmiech. Draco wstrzymał oddech. Jego najgorsze przypuszczenia opuściły umysł i wlały się tępym światłem do rzeczywistości. Draco Malfoy miał być tym, który pozbędzie się dyrektora Hogwartu.
- Zrobię co mi każesz, Panie - jego świat się zatrzymał.
- To cudownie, Draco. A teraz porozmawiajmy o czymś milszym. Czy masz kontakt z dalszą rodziną? - jego usta nadal wygięte były w lekkim uśmiechu.
Choć nie mógł racjonalnie myśleć, zdołał się na chwilowe oczyszczenie umysłu. Gdy wyzbył się wszystkich emocji przemówił.
- Panie, nie wiem o kim mówisz. 
- O twojej kuzynce Nimfadorze. Dowiedziałem się, że spodziewa się dziecka. I to, z kim - w tym momencie Voldemort krótko się zaśmiał, ale po chwili znów wrócił do swojej przemowy - z Remusem. Z wilkołakiem.
- To nie jest już nasza rodzina, Panie - Bellatrix osunęła się przez blat stołu, by z uwielbieniem spojrzeć na Czarnego Pana. 
- Milcz! - Marvolo się niecierpliwił, a Bellatrix z oburzenia, może ze strachu posłusznie zamilkła i wróciła na poprzednią pozycję.
- Słyszałem pogłoski - czas ciągnął się nieubłaganie, a on marzył, by to przedstawienie się w końcu zakończyło. 
- To bardzo dobrze. Jak myślisz, kto zaopiekuje się młodym szczeniakiem, gdy jego rodzice polegną w walce?
- Nie mam pojęcia, Panie. 
- Wyjdźcie. Wszyscy - Voldemort wstał i zaczął się przechadzać po pomieszczeniu, a za nim, jak cień podążał wąż - jego ukochana Nagini.
- Nie ty - zwrócił się do młodego Malfoya - Zostań. Musimy jeszcze coś załatwić mój drogi.
   Narcyza spojrzała na syna, a w jego oczach widziała strach. Jednak nie mogła mu teraz pomóc. Wyszła z sali a wraz z nią pozostali poplecznicy.
   Draco i Voldemort zostali sami, a w oddalonej części jadalni niezauważony stał Fenrir Greyback.
- Jesteś słaby, Draco. Kierowany ambicjami rodziny, zawsze w cieniu. Teraz możesz się wykazać. Ale co ci to da? Sławę? A może moje oddanie? Przyznaj się sam przed sobą, że nie jesteś w stanie wykonać tego zadania, chłopcze.
   Młodzieniec spuścił wzrok i tępo wpatrywał się w własne nogi. Było mu głupio, że ten człowiek (o ile jeszcze nim był) tak dobrze czytał w jego myślach. Był wystraszony i przerażony zamiarami Voldemorta.
- Pamiętaj, że rodziny się nie wybiera. Och, marny twój los, jeśli w twoim otoczeniu znajdują się tacy nieudacznicy. Ojciec, pokonany przez nic niewartych dzieciaków, takich jak ty. Kuzynka, zdrajczyni krwi, która związała się z wilkołakiem. Matka, przesiąknięta strachem, niepewna i słaba - chłopak gdy usłyszał co Voldemort mówi o jego rodzinie podniósł głowę, jednak nie odważył się spojrzeć mu w oczy.
- Musisz być silniejszy. Nie poprzestawaj na laurach innych. Sam pnij się w górę a zdobędziesz więcej niż mógłbyś sobie wymarzyć. 
- Rozumiem, Panie.
- Nie, ależ ty nic nie rozumiesz! - Voldemort podniósł głos i uderzył pięścią w stół, ten zatrząsł się pod wpływem uderzenia. Po ciele Dracona przeszły dreszcze, włosy stanęły mu dęba, lecz wzrok nadal był zamglony. 
- Spójrz na mnie jak do ciebie mówię!
   I spojrzał. 
   Od Riddle'a biła wściekłość, jego oczy zmieniły barwę na ciemno-krwistą, a on sam przestał panować nad swoimi ruchami. Omiótł pomieszczenie swoją szmaragdowozieloną szatą i zniknął za drzwiami. Zanim zamknął drzwi, Draco usłyszał już tylko jedno słowo:
- Wiesz, co masz robić.
   Nie zdążył zareagować w jego stronę pomknęło pierwsze zaklęcie. Odwrócił się szybko i spostrzegł Fenrira Greybacka z różdżką w ręce, która w tej chwili skierowana była w jego stronę. Był zdezorientowany, jednak najszybciej jak się dało wygrzebał z kieszeni swej marynarki różdżkę i próbował rzucić zaklęcie na przeciwnika.
- Expelliarmus! 
   Mężczyzna był szybszy i odskoczył, by w tym samym czasie krzyknąć:
- Drętwota!
   Malfoy nie mógł zareagować, powaliło go na ziemie a różdżka pomknęła za plecy. W następnej chwili doskoczył do niego Greyback. Unieruchomił mu ręce i mimo tego, że Draco próbował się uwolnić jego uścisk był za silny.
- Czekałem na dzień, w którym będę mógł pomścić Lucjusza - gardłowy ryk wydobył się z jego ust a następnie mężczyzna pochylił się nad chłopakiem i z całym impetem nabił mu się na szyję. Draco krzyknął, czuł jak po jego ciele ciepłym ciurkiem spływa krew.
   Potem była tylko ciemność.

***

   Obudził się. Było ciemno. Nie wiedział jak się tu znalazł i dlaczego. Poczuł palący ból w okolicach klatki piersiowej i szyi. Nie mógł się podnieść, cierpienie uniemożliwiało mu nawet najmniejszy ruch.
   Zamknął oczy chcąc przywołać wspomnienia z dzisiejszego dnia. Pamiętał sen, który niepokoił go w nocy, pamiętał rozmowę z matką. Przypomniał sobie rozmowę z Voldemortem w jadalni, wraz z innymi śmierciożercami. Potem go olśniło. Zobaczył twarz Greybacka, która pochyla się nad jego ciałem.  Znów poczuł odór krwi pomieszany z potem. Gdy w jego głowie zmaterializował się obraz ostatnich kilku minut spędzonych z tym potworem, jęknął. To nie jest prawda...nie...on...nie, to musi być tylko chory wymysł jego wyobraźni. Podniósł lewą rękę i przejechał nią wzdłuż szyi, w miejscu, z którego dochodził pulsujący ból. Jego smukłe palce przejechały po gładkiej, lecz napiętej skórze. Delikatnie muskały ciało od zakończenia żuchwy, przez lekko wystające żyłki, aż dotarły do chropowatej powierzchni, przyczepionej do skóry. Draco wyczuł plaster i odsunął dłoń. Wykrzywił twarz, a z oczu poleciały pojedyncze łzy. Jestem skończony - pomyślał i spojrzał w stronę drzwi, które skrzypnęły. Do pokoju przedostała się smuga światła okazując twarz chłopaka w opłakanym stanie. Narcyza podeszła do syna i najdelikatniej jak umiała objęła go ramionami. Ten zanurzył się w jej uścisku i zaczął płakać. Nie jęknął. Płakał cicho. Był silniejszy niż myśleli wszyscy wokół.
- Przepraszam cię, synu. Nie powinnam cię tam zostawić - teraz i ona płakała. Płakała, ponieważ nie umiała uratować własnego syna. Nie zapewniła należytej mu opieki i skazała na straszny los, który powoli do niej dochodził. Zaczęła zdawać sobie sprawę z potępienia, jakie spadnie na Dracona, gdy ktoś dowie się o tym, co się stało.
- To nie twoja wina. Dam sobie radę. Muszę teraz to przemyśleć - łzy kobiety umoczyły koszulę mężczyzny, ale ten nie przejmował się tym. - Mamo, nie płacz. Proszę cię. Bądź silna. Ja dam sobie radę. Tylko daj mi się zastanowić. Chcę odpocząć.
- Wiem, synu. Ty też bądź silny, tak jak zawsze byłeś. Ty mój dorosły mężczyzno - z gardła kobiety wydobył się jęk, lecz został zduszony mocniejszym uściskiem syna.
- Będę. Dla ciebie. Damy sobie radę, obiecuję. Teraz proszę, daj mi odpocząć.
- Już idę. Dobranoc, kochanie.
- Śpij dobrze, mamo.
- Gdybym ja mogła ci życzyć tego samego.
- Dobranoc - Draco dał nacisk na ostatnie słowo, by jego matka w końcu opuściła sypialnie i pozwoliła mu przemyśleć pewnie rzeczy. Jego życie ulegnie zmianie, jest tego pewny. Widział już pełno osób zarażonych likantropią. Wiedział, że mogą funkcjonować normalnie. Lupin świetnie sobie radził. Przy pomocy Snape'a przeżył cały rok nie będąc ujawnionym. On też będzie musiał o to zadbać.
   Nie mógł się poddać. W jego życiu były rzeczy o wiele ważniejsze niż przynależność społeczna. Musiał pomóc matce, by ta stanęła na własnych nogach i wraz z nim walczyła o lepsze jutro dla całej rodziny. Nie mógł zacząć użalać się nad sobą, musiał być twardy by przezwyciężyć strach. Jego świat runął, ale nie było najgorzej. Modlił się w duchu, by z czasem nie stał się takim tyranem jak Greyback. Gdy przetrawił już swój los związany z chorobą, jaką przyszło mu nosić w karze za bezmyślność ojca, jeszcze bardziej go znienawidził. Potem przyszła kolejna myśl.
Za kilka dni wraca do szkoły,  a tam czeka go nowe zadanie.
 
Draco Malfoy ma zabić Albusa Dumbledore'a.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie! I znów o późnej porze. To chyba zacznie być moja stała pora dodawania rozdziałów.
Wracając. Rozdział wydaje mi się krótszy od poprzednich, jednak jest w nim trochę istotnych informacji, na których opierać się będzie część opowiadania.(Nie do końca jestem zadowolona z niektórych fragmentów rozdziału, ale ogólnie wyszedł zadowalająco ps: większość ego rozdziału napisałam w chwili obecnej w przeciągu czterech godzin, więc i tak nieźle.) Obiecywałam wam, że w tym rozdziale pojawi się Hermiona, niestety trzeba na nią jeszcze poczekać. Wynika to z związku treści rozdziałów. Nie chcę tego przyśpieszać. Ma być to Dramione oparte na przeżyciach Dracona.
Nie rozpisując się, życzę wam miłego czytania.
Komentujcie, piszcie uwagi odnośnie treści czy fabuły. Do zobaczenia!

Komentarze

  1. Malfoy Manor zawsze mnie przerażało. Ty opisujesz tą posiadłość bardzo realistycznie za co ogromne brawa! :)
    Rozdział mi się podobał :) Nigdy nie czytałam Dramione z perspektywy Draco także z przyjemnością przeczytam Twoją historię ;)
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz