Rozdział siedemnasty- Lunatic
"W ciemności umysł może płatać figle nawet największym racjonalistą".
Otworzył nagle oczy; nie był pewny, czy w ogóle spał. Czy to był jeszcze sen? Było tak ciemno, że wcale nie miał pewności, czy jego oczy naprawdę są otwarte. Stopniowo zaczął dostrzegać fosforyzujące wskazówki staroświeckiego budzika: dwie zielone kreseczki mżące słabą poświatą, niczym oczy wrogiego, choć bezsilnego demona. Było dziesięć po drugiej w zimną październikową noc w północnej części Szkocji. On nadal jednak nie miał pojęcia co go zbudziło.
Leżał w bezruchu wstrzymując oddech i nasłuchując wiatru, hałaśliwie dobijającego się do okna. Wiatr nie ustępował nigdy, nawet na wiosnę, nawet w jesienne, wydawać by się mogło ciepłe dni. Zawsze był obecny: uporczywy, porywisty i gwałtowny.
Nasłuchiwał z napięciem jak ktoś, kto wciąż rozpaczliwie nie przywykł do samotności. A kiedy wiatr nagle zadął mocniej i zatrząsł całym Hogwartem, a potem nagle ucichły, jego serce przyśpieszyło, zadrżało i zamarło razem z nim.
Szyby w oknie zadźwięczały, znieruchomiały i zadźwięczały znów.
Potem coś usłyszał, i chociaż ten dźwięk był prawie nieuchwytny, chociaż odebrał go bardziej samymi nerwami niż za pośrednictwem uszu, rozpoznał go natychmiast i drgnął jak rażony prądem.
To ten dźwięk go obudził.
Monotonne i żałosne skrzypienie łańcuchów, skowyt bezradności wydobywający się z jego głowy.
Rozszerzonymi oczami wpatrywał się w ciemność. Fosforyzujące wskazówki budzika odwzajemniały jego spojrzenie Im dłużej na nie patrzył, tym bardziej przypominały mu oczy demona, a nie wskazówki budzika. Chciał je sprowokować, żeby się poruszyły, żeby mrugnęły do niego, ale oczy nie przyjęły wyzwania. A na zewnątrz, bądź w jego głowie wciąż rozlegało się monotonne skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp skrzyp-skrzyp.
To tylko wiatr, pomyślał. Ten sam wiatr, który tak głośno dobijał się do niego każdej nocy. Ten sam wiatr, który tak głośno gadał i hałasował w kominie jego sypialni.
Jakoś im dłużej to trwało, tym trudniej było mu uwierzyć, że to tylko słuch płata mu figle.
Jesteś rozsądnym, prawie dorosłym człowiekiem, powiedział sobie. Po cholerę masz wyłazić z ciepłego, wygodnego łóżka w zimną noc i podchodzić do okna, żeby zobaczyć jak gałęzie wielkiej brzozy kołyszą się w podmuchach październikowej wichury?
Postanowił, że nie będzie zwracał uwagi na to skrzypienie i spróbuję zasnąć. Naciągnął ciepłą, ręcznie haftowaną, szmaragdową kołdrę aż po uszy, zakopał się w pościeli, zamknął oczy i starał się oddychać głęboko.
Gdyby Narcyza tu była, pewnie zmusiłaby go, żeby wyjrzał przez okno i pokonał lęk. Ale on był za bardzo zmęczony, potrzebował snu a nie nowych sensacji. Od września sypiał najwyższej cztery, pięć godzin na dobę, czasami jeszcze mniej.
Wytrzymał z zamkniętymi oczami prawie przez całą minutę. Potem znów otworzył oczy i ujrzał wpatrującego się w niego demona. I chociaż z całych sił zatykał sobie uszy, wciąż słyszał to nieustanne skrzyp-skrzyp, skrzyp-skrzyp.
A potem...boże, mógłby przysiąc, że usłyszał śpiew. Słaby, cienki głos, zagłuszony wiatrem, tak niewyraźny, że mógł to równie dobrze być przeciąg gwiżdżący w kominie. A jednak ten głos śpiewał. Kobiecy głos, czysty i dziwnie żałosny.
Wygramolił się z łóżka w takim pośpiechu, że rozbił sobie kolano o mahoniowy nocny stolik. Stary budzik spadł ze stolika i potoczył się po podłodze.
Ściągnął kołdrę z łóżka i owinął się nią w pasie, a potem po omacku, bez tchu dotarł do okna.
Na zewnątrz było piekielnie ciemno, niebo i wzgórza miały niemal tę samą barwę, zlewając się w jedną, ciemną i rozmywającą wszystko mozaikę. Grube konary drzew borykały się z wiatrem, który bezlitośnie przygniatał je do ziemi.
Draco przyciągnął dłoń do szyby, by ta przestała brzęczeć. Skrzypienie łańcuchów w jego głowie jakoś ucichło i nikt nie śpiewał, nie słyszał niczyjego głosu.
A jednak ten śpiew, ta dziwnie ponura melodia rozbrzmiewała echem w jego głowie. Teraz jednak, doszedł do niej jeszcze jeden nieucywilizowany dźwięk.
Skrzyp-syk-skrzyp, skrzyp-syk-skrzyp i tak w kółko.
Stał tak w oknie, dopóki nie zmarzły mu plecy. Jego oczy powoli przystosowały się do panującej ciemności, w coraz bardziej wyrazistych liniach zaczął dostrzegać kształty.
Jeszcze bardziej zmrużył oczy i wtedy dostrzegł dwie czerwone kropki, wpatrujące się w niego, w ten sam demoniczny sposób co fosforyzujące wskazówki, starego, popękanego budzika.
Głowa poruszyła się, a usta wygięły pod dziwnym kątem. Mimo, iż postać była strasznie daleko, jej słowa dochodziły do Dracona tak intensywnym dźwiękiem, jakby szeptane były tuż za jego ucha.
Śpiesz się Draconie...nie chcesz, bym się niecierpliwił.
***
Wiatr przestał wzdychać niespokojnie, ulatniając się z zasięgu jego czułego instynktu. Przystopował i zatrzymał się tak raptownie jak deszcz, który witał go jeszcze dzisiejszego ranka.
Nocne zmory i koszmary zaczęły ciążyć mu na umyśle. Na każdym kroku czuł powolny, choć niebezpieczny oddech śmierci, wcześniej mu nie znany. Bał się własnego cienia, który niczym złowieszcza bestia nie ustępował go na krok. Niespokojnie przemierzał korytarze, a jego kiedyś tak czujny instynkt zaczął wariować- tłamsił go swoją obecnością.
Uciecha z porażek Chłopca-Który-Przeżył, obecnie Wybrańca nie sprawiała mu już takiej radości jak kiedyś. To uczucie było wręcz niepożądane.
Ciemność zaczęła nacierać na niego, złe czasy odciskały swe piętno, a on chcąc nie chcąc, musiał się z nimi zmierzyć. Nie wiedział tylko, czy jest gotowy na to spotkanie. Był zbyt dużym tchórzem, by spełnić jego żądanie . Równocześnie nie mógł odmówić swojej przynależności. Sława i chwała, jaką by zdobył wśród jego kręgów, była dość dużą pokusą. Jednak jego priorytety zmieniły się, a cena jaką ponosił za swą porażkę była zbyt wysoka.
Korytarze Hogwartu były opustoszałe. Każdy najmniejszy hałas, wydawał mu się zapowiedzią nowych koszmarnych urojeń. Siedział oparty o zimną, kamienną ścianę i spoglądał przed siebie- ślepo zapatrzony w oddalony punkt. Tak daleki i nieosiągalny jak jego wolność, która została wyszarpana z ówczesnego życia.
Samotność go przytłaczała. Musiał się od niej oderwać, poczuć smak innego życia. Musiał zacząć walczyć o nowego siebie.
***
Niezidentyfikowane odgłosy rozbrzmiewały w jego głowie. Stracił pewność, czy dźwięki jakie słyszy są rzeczywiste, czy też bezprawne, oplute jadem wkradają się do jego podświadomości i sieją ferment w jego głowie.
Czekał na jej pojawienie się już od kilkunastu minut. Chwyciła go w swoją ręcznie zaplecioną sieć, i aktualnie była jedyną osobą, którą mógł prosić o ratunek. Nie mógł się nadziwić faktem, że tak szybko potrafiła go usidlić- jednocześnie nie mając o tym zielonego pojęcia. Był od niej uzależniony- jak narkoman od amfetaminy, jak człowiek od jedzenia. Tylko do niej mógł zwrócić się o pomoc, nie mógł tylko zbyć się myśli, że w ten oto sposób jeszcze bardziej się pogrąża.
- Co tu robisz?
Za zakrętu, niczym niezauważalna zmora wyłonił się Filch. Jego zgarbiona sylwetka i oziębła, zniesmaczona twarz zawsze zwiastowały coś niedobrego. Coś niemiłego dla obu stron. Argus nienawidził młodzieży- a w szczególności tej, która zatruwała mu życie. Wzajemna rywalizacja o pozycje w placówce i honor nigdy nie miała końca.
- Przechadzam się, to nie zbrodnia- mruknął od niechcenia.
Oczy dozorcy rozszerzyły się z ekscytacji- możliwości kompromitacji jednego z wyżej postawionych uczniów. Draco zauważył ten błysk- akt szaleńczej furii- i znów wzdrygnął się z obrzydzenia zachowaniem siwiejącego mężczyzny.
- Jesteś na tym korytarzu! A tobie nie wolno tu być i dobrze o tym wiesz! Chciałeś się wkraść na przyjęcie, co?
- Nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Nie rób z siebie głupszego niż jesteś.
- Waż się nazwać mnie tak jeszcze raz- syknął kierowany niepohamowanym instynktem obrony.
Po mimo opanowania i nienagannej postawy świadczącej o jego wyższości, Filch nie przejmował się tymi słowami. Ruszył na niego nagle i niespodziewanie, wlokąc swoje nieporadne ciało.Wzdychał i warczał przy tym niespokojnie nie mogąc złapać płynnego oddechu. W jednej sekundzie znalazł się obok, o wiele wyższego od siebie Dracona i chwycił mocno jego szyję, wbijając brudne paznokcie w jego skórę. Chłopak syknął z bólu, a następnie zaczął szarpać za rękaw mężczyzny, znajdując się w wyjątkowo niekorzystnym położeniu. Argus szarpnął nim jeszcze raz, osadzając swoje palce na delikatnym płatku ucha. Zaciągnął go pod same drzwi i otworzył je jednym, mało płynnym ruchem. Jak za pomocą jednego zaklęcia, uderzyła go fala nowych dźwięków. Głośna muzyka rozbrzmiewała w całym pomieszczeniu, zagłuszając krzyki Filch'a. Gdy znaleźli się wśród bawiącej się młodzieży muzyka ucichła, a wszystkie pary oczu zostały skierowanie w ich stronę.
- Puść mnie w końcu!- Draco czuł się zażenowany, potwornie ośmieszony zaistniałą sytuacją.
- Znalazłem tego chłopaka kręcącego się na korytarzu- rzekł zadowolony z siebie dozorca, zwracając się bezpośrednio do gospodarza całego spotkania, Profesora Slughorna.
Horacy stał zdezorientowany, a jego wielkie, wyłupiaste oczy świdrowały w przejęciu nowo przybyłych. Podparł się rękoma o wystający brzuch, poprawiając poły swojego płaszcza.
- Tak, chciałem się wkręcić, zadowolony?- warknął w jego stronę, wzrokiem szukając tej, dla której właśnie ryzykował.
Pod jedną ze ścian, obok bogato zastawionego stołu zauważył Blaise, który mimo zaciętej miny, był głęboko przejęty kolejnym wybrykiem przyjaciela. Stał wyprostowany w cieniu pomieszczenia, prawie niezauważalny dla reszty otoczenia. Obserwował wszystkich z daleka, odcięty od kulminacyjnego miejsca zamieszania.
- Zostaw go. Ja odprowadzę pana Malfoya.
Snape znalazł się tuż przy nim i nie czekając na żadną odpowiedź, chwycił go za łokieć, podążając w stronę wyjścia. Podczas wyprowadzania Malfoya, Profesor minął jednego z uczniów, zahaczając go rąbkiem peleryny. Konsekwencją niezamierzonego ataku, była wywrotka Neville'a Longbottoma, który z głośnym hukiem upadł na posadzkę, upuszczając przy tym tace z przekąskami. Te potoczyły się po podłodze- niektóre z nich, bardziej puszyste, odbiły się od paneli i wylądowały na sukienkach rozwścieczonych dziewczyn.
Kolejna klęska tego wieczoru, pozwoliła Draconowi na jeszcze jeden manewr. Obrócił głowę, nie zwracając uwagi na komentarze Profesora i w ostatniej możliwej sekundzie odnalazł ją wzrokiem. Dziewczyna pochylała się nad Nevillem, który czerwony z zażenowania próbował szybko podnieść się z ziemi. Niestety, jego nieudaczność znów dała o sobie znać. Rozległy się salwy śmiechu i rzęsiste brawa, gdy ten po raz kolejny upadł wprost w ramiona Hermiony. Dwójka uczniów zachwiała się i znów upadła na ziemie. Dziewczyna podniosła wzrok i natrafiła na ogniki rozbawienia w oczach ślizgona, chcąc utrzymać z nim kontakt wzrokowy, wyostrzyła wzrok i oskarżycielsko mu się przyglądała. Ten dał jej znak, żeby nie pogrążała swojej sytuacji i zajęła się wydostaniem z szpon przerażonego gryfona.
Draco opuścił przyjęcie uśmiechając się pod nosem. Ten przejaw dobrego humory jednak szybko zniknął, gdy poczuł rękę profesora mocno wbijającą się w jego ramie.
- Co ty wyprawiasz, Draco?
- Chciałem kogoś odnaleźć- mruknął i zaczął przyśpieszać kroku. Natarczywość Severusa bardzo go denerwowała.
- Nie obchodzą mnie powody twojej wizyty, choć nie twierdzę, że było to mądre. Pytam się tylko dlaczego?
Chłopak zatrzymał się nagle i obrócił w stronę Profesora. Ten z zaciągniętymi brwiami ostro spoglądał w oczy chłopaka, chcąc wyczytać w nich jego zamiary.
Stali w mroku pustego korytarza i przyglądali się sobie wzajemnie. Żaden nie chciał zrobić pierwszego kroku. Snape wiedział, że Draco prędzej czy później pęknie, rujnując mur, który stawiał od tylu lat. Jego ochronna bariera malała na sile, przez nadmiar strachu i niepewności zasianej w jego dotychczasowym życiu. Czekał tylko na jego pierwszy krok.
- Być może to ja otrułem Katie Bell, być może nie- powiedział trochę niepewnie podchodząc bliżej Profesora.- Jednak wszystko co robię, robię na własną rękę, a ciebie nie powinno to obchodzić.
Severus znany wszystkim ze swego opanowania, tym razem nie wytrzymał lekceważenia Dracona. Podskoczył do niego pewnym krokiem, chwytając za skrawek marynarki i przyciągając do ściany szepnął, tak cicho, by tylko młody Malfoy go usłyszał.
- Obiecałem Narcyzie cię chronić, nie zważając na to jakim człowiekiem jesteś. Zapewniłem ją, że będziesz bezpieczny i nie wpakujesz się w jeszcze większe kłopoty, a ja słowa dotrzymuję. Złożyłem wieczystą przysięgę, by twoja matka mogła zasypiać w spokoju, nie martwiąc się o to, że coś ci się stanie.
-Nie musiałeś tego robić.
- Ale to zrobiłem, a twoje bezmyślne zachowanie i upór oświadcza mnie w przekonaniu, że popełniłem największy błąd swojego życia.
- Na miłość boską!- jęknął, szarpiąc się w każdą możliwą stronę, szukając ucieczki od tej chorej sytuacji.
- Ty się boisz, Draco. Widzę, że nie dajesz sobie rady. Daj sobie pomóc.
- Nie potrzebuję twojej pomocy! To ja muszę wykonać to zadanie.
- Nie bądź zadufany w sobie, bo to groźne- mruknął i puścił Dracona.
Chłopak odwrócił się i odszedł. Snape powiódł za nim wzrokiem, bez żalu, lecz z respektem, gdyż pokazał klasę. Nie ciekawiło go dokąd idzie i czy wróci. Wiedział, że ma on dużo do przemyślenia. Sam Severus także musiał zacząć działać, bo wiedział, że chłopak jest za słaby, zbyt przesiąknięty strachem, by samemu stawić czoła swoim lękom. Był tchórzem to fakt, jednak z wszystkich sił próbował udowodnić, że jest samodzielny, a to już nie jest takie proste. Potrzebował iskierki nadziei, która nie chciała się pojawić.
***
Tuż przed wschodem słońca Draco wrócił do Pokoju Wspólnego. Usiadł przed kominkiem i zaczął wrzucać do niego pogięte i zgniecione kartki papieru, wyrwane z księgi zaklęć. Szukał w niej rozwiązania problemu, choć zdawał sobie sprawę, że nic nie uda mu się znaleźć, jego nadzieja zaczęła umierać dopiero teraz. Wraz z ogniem trawiącym jego jedyną szansę, on także zaczął upadać. Tlić się i gasnąć w najmniej oczekiwanym momencie. Podparł łokcie o uda i chwycił się za przydługie włosy, by mocnym szarpnięciem doprowadzić się do porządku.
Wskutek ciepła bijącego z kominka, Draco poczuł zdrętwienie prawej połowy twarzy. Sięgało przez policzek aż do nozdrzy. Koniuszkiem palców dotknął skóry. "Zaczynam gnić- skonstatował. - Rozkładam się od środka. Masz za swoje". Spojrzał na wielki drewniany zegar przywieszony nad kominkiem i stwierdził, że brak snu znów odciśnie na sobie piętno w postaci nowych przebarwień i sińców na jego nieskazitelnej twarzy.
A potem usłyszał nad sobą zgrzyt ostrych zębów.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Wracam znów po długiej przerwie. Nie jestem zadowolona z efektów końcowych. Mam w głowie tyle pomysłów, których nie potrafię zrealizować. Chciałabym zacząć pisać coś wartościowego- coś co chwyciłoby za serce i wyrwało je wraz z wnętrznościami. Naprawdę w mojej głowie to wszystko wydaje się tak świetnym pomysłem, powoli dochodzę do etapów, których wy pewnie z początku się nie spodziewaliście- ja zresztą też nie. A gdy dochodzi moment kulminacyjny nie potrafię tego zgrać. Czuję się jakbym głupiała. To straszne uczucie.
Mimo wszystko chciałabym podziękować wam za ponad 16 tysięcy wejść.
Dziękuję to wzruszające.
[mój blogger szwankuje- rozdział został dodany 17 lipca, nie 28 czerwca- choć ta data byłaby bardziej pożądana.]
Świetny rozdział :) Przyjemnie się go czytało :3
OdpowiedzUsuńPoczątek był dla mnie bardzo intrygujący... Mroczny, aczkolwiek ciekawy i, pozwól, że powtórzę, intrygujący... I bardzo dobrze! :D
Bardzo się cieszę, że Draco chce pomocy Hermiony. Wreszcie zrozumiał, że nie na darmo starała się wcześniej. Jestem pewna, że mu pomoże. I współpraca będzie lepsza, bo oboje tego chcą c;
Bardzo spodobał mi się moment, kiedy Draco chciał się wbić na imprezę - widziałam tą scenę niemal identycznie, jak w filmie. I nawet usłyszałam głos dubbingowca <3 Właśnie dlatego lubię opowiadania oparte na kanonie ❤
Wcale nie głupiejesz ;) W pisaniu nie zawsze wychodzi nam tak, jak chcieliśmy, coś o tym wiem :)
Życzę mnóstwa weny i czasu!
Pozdrawiam serdecznie,
Feltson
Nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało, że nie przeczytałam tego rozdziału! Przepraszam, przed chwilą nadrobiłam zaległości :D
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie ma taki wyjątkowy klimat, że z każdym przeczytanym słowem czuję ciarki na rękach. Te przemyślenia Draco były takie woah *.*
Fajnie, że wplotłaś moment ze spotkania Klubu Ślimaka lubię takie połączenia ;)
Oczywiście czekam na dalszy ciąg i życzę weny :)
Pozdrawiam
Arcanum Felis
Odkąd jednym tchem przeczytałam wszystkie rozdziały brakowało mi czasu na zaglądnięcie tutaj, a tu taka miła niespodzianka. Lubię ten mroczny klimat, to jak opisujesz emocje targane Draconem, co dzieje się w jego głowie.
OdpowiedzUsuń***
Zawsze w głowie mamy tyle pomysłów, ale gdy przychodzi do przelania ich na kartkę gubimy się w tym, nie umiemy tego opisać tak jak to wygląda w naszym umyśle i mamy ochotę rzucić wszystko w cholerę. Nie poddawaj się kochana, mnie twoje małe dzieło porywa i nie mogę się doczekać kontynuacji tej historii.
Pozdrawiam
~M. Lovegood