Miniaturka- Myśli



"On atakuje mózg, a to wszystko co mamy"


- Wyniki wykluczają zwykłe przeziębienie lub wymęczenie organizmu - spodziewałem się tego.
Rezonans magnetyczny. EKG. Krew. Mocz. Tomografia mózgu. Setka badań i nazw, których nigdy nie słyszałem. Nawet nie podejrzewałem, że usłyszę kiedykolwiek diagnozę niezwłocznej niedoli, mógłbym przypuszczać, że moje życie zakończy się niespodziewanie,  z nieznanych mi powodów. Co więcej - myślałem, że prędzej zdiagnozują u mnie raka płuc, bardziej niż oczywistego. Gdybym mógł wyliczyć, zapewne ilość wypalonych przeze mnie papierosów byłaby większa niż długość muru chińskiego liczonego w centymetrach.
Ponad dziewięć miesięcy temu po raz pierwszy zauważyłem, że udaje mi się zapominać nawet najbardziej prostych czynności i zadań.
Potrafiłem stanąć przed regałem z nabiałem w sklepie spożywczym i zapominać co tu właściwie robię. Wychodziłem wtedy czym prędzej, by nie zrobić z siebie wariata czy niedołęgi, po czym będąc w domu, nagle, jak za pociągnięciem spustu wszystko wracało, a mi brakowało cierpliwości, by znów wrócić po mleko. Czarna kawa nie smakuje wcale najgorzej.
Zapomniałem pinu otwierającego główną bramę kamienicy, a potem jak ostatni wół czekałem na pojawienie się dobrego sąsiada - najczęściej był to dozorca, Pan Wofe, który z dość wymuszonym uśmieszkiem otwierał mi wejście. Po pewnym czasie chyba mu się to znudziło, gdyż przestałem go widywać i czekałem jeszcze dłużej.
A potem, dwa tygodnie temu, cały wieczór rozmawiałem ze swoją dawno nieżyjącą żoną w salonie domu, w którym mieszkaliśmy od przeprowadzki do północnej Szkocji. Siedziała przy kominku, w swoim ulubionym fotelu, w stylu królowej Elżbiety i popijała swoją ulubioną herbatę z dwoma łyżeczkami cukru - zawsze z dwoma, nigdy z jedną ani trzema, tylko dwoma.
Cierpliwie odpowiadałem na wszystkie pytania, a przy okazji dałem się obmacać, opukać i prześwietlić.
- Pańskie objawy wskazują...
Nie chciałem słuchać lekarza, który miał zakłopotaną, zbolałą minę i był dużo młodszy ode mnie. To niesprawiedliwe, że dowiaduję się o swojej rychłej śmierci z rąk kogoś tak młodego i obecnie przystojniejszego ode mnie. Co bądź w jego wieku, a od tego czasu minęło dość sporo czasu, nie mogłem narzekać na zainteresowanie płci przeciwnej.
W zasadzie czułem się całkiem nieźle. Nie ruszały mnie nienaukowe - nieprecyzyjne określenia psychozy bądź schizofrenii, lekarze często gadali od rzeczy, jak gdyby to oni rozdawali życie i mogli je równie bezproblemowo odbierać nie licząc się z innymi.
To, co się stało wydawało się niegroźne, prawie jakby godziny przegadane z kimś, kto nie żyje od dwóch lat, były przyjemnym zwyczajem - ot, rozmowa jak wiele innych, jakie często prowadziłem przez lata małżeństwa. Gawędziliśmy o mojej pogłębiającej się samotności i o tym, dlaczego powinienem w końcu sprzedać mojego starego chevroleta i zainwestować w coś wartego inwestycji. Moja żona zawsze uważała, że stare samochody nie są warte wydawanych  pieniędzy i lepiej kupić coś, co nie będzie tylko uliczną ozdobą.
Dyskutowaliśmy o nowych filmach, ciekawych książkach i o tym, co powinienem wysłać Padmie na święta.
- Przykro mi - powiedział powoli neurolog. Ostrożnie dobierał słowa. - Sądzę, że to postępujące stadium stosunkowo rzadkiej choroby, o wiele bardziej niebezpiecznej niż alzheimer. Choroba Picka , czyli otępienie czołowo-skroniowe i to w dość niebezpiecznej odmianie.
Słowa leciały w przestrzeń między mną, jak gruz po wybuchu i zaśmiecały biurko: Stała. Postępująca. Szybkie pogarszanie się. Halucynacje. Utrata kontroli nad funkcjami fizjologicznymi. Utrata umiejętności logicznego myślenia. Utrata pamięci krótkotrwałej. Utrata pamięci długotrwałej.
- ...Niestety muszę to panu powiedzieć, zwykle to kwestia pięciu, siedmiu lat. Może. A ponieważ sądzę, że choroba rozwijała się u pana od jakiegoś czasu, w tym przypadku to maksimum.
Zaczekałem, aż lekarz zrobi chwilę przerwy.
- Kiedy ja wcale nie czuję się chory - powiedziałem.
Pochłonięty tą myślą nie słuchałem neurologa.


Hermiona się do mnie uśmiecha - ma piękny uśmiech, pełne wargi, zaróżowioną skórę wokół nich, zero oznak starości. Jej oczy śmieją się wraz z nią i ja także zaczynam się uśmiechać. Śmieję się do jej ulotnego widma i staram się jak najdłużej zapamiętać ten widok. Mam świadomość, że wszystkie moje wspomnienia zaczynają i kończą się do trzydziestu minut wstecz, gdyż choroba naprawdę solidnie się rozwija - w zastraszającym tempie zżera mnie od środka.
Półautomatyczny Walther kaliber 7 milimetrów, pomyślałem. W górnej szufladzie stolika nocnego. Magazynek ma osiem nabojów pełnych, ale jedna kula w zupełności wystarczy.
Ręka, w której trzymałem tlącego się papierosa zaczęła mi odmarzać, piekła jak cholera. Czułem drętwiejące palce i skurcze mięśni, o których nie miałem zielonego pojęcia. Nienawidzę uczucia palącego ciepła, które przeszywa całe moje ciało w momencie przekroczenia progu mieszkania w czasie mroźnej zimy.
Siedziałem na brzegu łóżka. Obok mnie, na tle ręcznie szytej wielobarwnej narzuty, którą Hermiona kupiła na jarmarku niedługo przed wypadkiem, odcinał się zarys pistoletu czarnego jak smoła. Jego metalowe wykończenia mrugały do mnie niebezpiecznie sygnalizując gotowość do podjęcia się zadania. W całej sypialni rozłożone miałem zdjęcia żony - chciałem na nie patrzeć podczas przygotowań.
Sięgnąłem po pierwsze z brzegu, przedstawiające nas jako nastolatków, szczęśliwie zakochanych i niemiłosiernie głupich w swojej miłości.

Ten sam dzień, tego samego miesiąca, trzy lata później, a ja nadal czuję jakby ona tu była. Pachnąca liliami, świeżymi owocami i czymś, co mogło się określać tylko jako jej zapach. Zakołysałem się w przód i w tył, jakby licząc, że ten ruch wstrząśnie myśli tkwiące w mrocznych zakamarkach, do których już nie sięgałem.
Prześledzę wszystko jeszcze raz, nakazałem sobie. Każdy szczegół, zanim po kolei ulecą mi z pamięci. Tego się obawiałem: że wszystko co pamiętam, i wszystko, co wydedukuję, rozproszy się w mgnieniu oka jak poranna mgła gdy wgryzie się w nią słońce.
Spojrzałem za siebie - czyżbym zapomniał ustroić domu na święta? Żadnego zielonego, zrzucającego igły drzewka. Lampek iskrzących kolorowym światłem - rozpraszających zwierzęta, cieszących dzieci.
 Przed moimi oczami rozciągał się obraz nędzy i rozpaczy. Najczystszy w swojej postaci Armagedon.
Całe lewe skrzydło zaśmiecone było poprzez setki małych zdjęć i obrazków, krzywo zawieszonych na ścianach. Z każdej ramy witał mnie ten sam widok. Piękne lico dziewczyny o śnieżnobiałych zębach i miodowo-bursztynowych oczach. A za nią, jak cień - mój wątły obraz, zaciśniętych warg i przekrwionych oczu.
Usiadłem wygodnie. Zdmuchnąłem włosy z czoła. W tym tempie nie uporam się z przygotowaniem. Lekarze dostaną szału, gdy się zorientują, że się guzdrzę. Zwłaszcza ten ostatni.
Ostatni - sprzed pięciu miesięcy - zdołał nie eksplodować, zdołał się wyrażać dość grzecznie i rzeczowo, że aż pomyślałem: ten będzie inny. Powiedziałem mu o tobie, Hermiono. O naszych ostatnich rozmowach. Nie chciał mi wierzyć, że odbywały się one nieprzerwanie od czasu twojej śmierci.
Zapewne pomyślał sobie, że dzień w dzień przesiaduję w Brompton i u twego boku czytam poezję, wspominamy razem lata świetności. Pewnie myślał, że kwiaty na twoim grobie nigdy nie więdną, że znicz nigdy nie gaśnie.
Chciałbym, byśmy kiedyś razem obudzili się w innym życiu, w innej pościeli. Bez dziur w skarpetkach i ran na rękach.
Opadłem na  łóżko. Przekręciłem się na bok. Stopą zahaczyłem o zdjęcie, które upadło z hukiem. Rama pękła na pół i na jeszcze więcej małych elementów, roztrzaskała się, odeszła. Pozostawiła po sobie tylko bałagan, zamieszanie.
Dotykałem twych włosów. Już nie denerwowały mnie tak jak zawsze. Teraz były miękkie, puszyste i cudownie pachnące. Wtulałem w nie głowę, zaciągałem się twoim zapachem jak smakiem najdroższych papierosów- wiem, że to bardzo nieodpowiednie porównanie.
Naprawdę istnieje staw, do którego schodzimy - a w tym wypadku mówiąc "my", mam na myśli rozległą społeczność zakochanych w naiwności, zakochanych w marzeniach.
Trzymałem twą dłoń i czułem, że to ona powinna wymierzyć ostateczny cios. Przecież w końcu to ja ją zabiłem. Zabiłem pióro w twej dłoni. Zabiłem w tobie wszystko, co najcudowniejsze i zagarnąłem to dla siebie.
Ja - byłem egoistą.
Ja - jestem egoistą, bo chcę tracić życie przedwcześnie.
Ja - jestem mordercą.
Całkiem możliwe, że w nieświadomej aluzji chwytam twoją metalową rączkę. Ciągnę za spust. Trafiam prosto w cel z odległości pięćdziesięciu centymetrów roztrzaskując swą głowę. Pozostawiając wielkie, krwawe plamy na pościeli.
Obrzydliwa breja.
Już nie muszę myśleć.
Przestaję wspominać.

--------------------------------------------------------------------------------------
Czy ktoś tu jeszcze jest?
Po pierwsze, chciałabym życzyć wam Wesołych Świąt oraz owocnego Nowego Roku.
Mam nadzieję, że w nowym roku wrócę do was z zapałem i pomysłami, które uda mi się w pełni zrealizować.
Do zobaczenia!

Komentarze

  1. Cudowna miniaturka <3 Taka inna, bo pomimo że ma wątek świąt, to nie jest przesłodzona. Przemyślenia Draco były ciekawe i pochłonęły mnie bez reszty. Szkoda tylko, że jest taka krótka, bo naprawdę spodobała mi się i mogłabym ją czytać dużo, dużo dłużej.
    Mogę zagwarantować, że jeszcze będę do niej wracać :D Cudo, chciałabym umieć pisać niesłodkie rzeczy tak jak ty ❤
    Mam jeszcze malutkie pytanie - kiedy mogłabym spodziewać się kolejnego rozdziału i drugiej części miniaturki? C:
    Życzę wesołych świąt i pełnego sukcesów roku 2017! Również mam nadzieję, że uda ci się zrealizować wszystkie założenia! :)
    Pozdrawiam serdecznie,
    Feltson

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz